Most na Waryńskiego

Most na Waryńskiego
Lata 70. Rys. inż. A. Milkowski. Sensowna lokalizacja trasy mostowej (zmieniona przez Zaleskiego)

środa, 22 lipca 2015

Belka w Sejmie


Prof. Marek Belka kontynuuje pasjonujący wywód. 


U Belki lubię to, że prezentując swoją opinię dotyka najważniejszych tematów. Cieszę się, że dzieli się z szerszą publicznością swoimi bardzo ciekawymi poglądami zamiast prowadzić dyskusje w wąskim gronie w restauracji.

Relacja z wystąpienia Belki w Sejmie na portalu wybocza.biz i wywiad w radiu Tok fm. Komentarz "na gorąco" poniżej.



Ad.1. Nie wyśmiewam się z zielonej wyspy, To wielki sukces
Ad.3  U nas ogon nie macha psem". Mamy zdrowy system bankowy

- Zostawiam złotego w dobrej formie. Inflację na poziomie niespodziewanie niskim. System bankowy tak dobry, że szkoda go psuć - stwierdził Marek Belka.

Nie zgadzam się. Struktura systemu finansowego i bankowego wymaga przeglądu oraz znacznie lepszego nadzoru jeśli chcemy podtrzymać tempo rozwoju gospodarczego. Porównywałem kiedyś na blogu model niemiecki do polskiego. Różnice są zasadnicze na korzyść modelu niemieckiego: stabilnego, bezpiecznego i prorozwojowego.

Belka porównuje tam gdzie mu wygodnie: do Francji. krajów bałtyckich, do bankowości amerykańskiej w kryzysie. To nie jest cała prawda. Moim zdaniem nasz system bankowy nie jest w pełni ucywilizowany a jego stabilność uzyskiwana jest bardzo wysokim kosztem dla klienta - znacznie wyższym niż gdzie indziej, o czym Belka nie wspomina. Dotyka to zarówno osoby posiadające oszczędności (polisolokaty), jak i kredytobiorców detalicznych (ubezpieczenia) czy przedsiębiorców (dostęp do kredytu).

Ad.2. Stopy procentowe są odpowiedniej wysokości

Ale nie zawsze były, to trzeba uczciwe przyznać. Zarówno w okresie 2007-2008 jak i po kryzysie, Za to odpowiada jednak RPP a nie szef NBP.

Druga sprawa: łatwo było się pomylić. Moje oceny też się zmieniły. Przypomnę choćby wpisy na blogu o artykułach dr Andrzeja Rzońcy z RPP i QE. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ja nie siedzę co dzień przez 8 godzin nad roztrząsaniem zagadnień z obszaru polityki monetarnej (szkoda).

Jego zdaniem dzięki temu nie trzeba było w Polsce drukować pieniędzy.

Warto zwrócić uwagę na wzrost podaży pieniądza za sprawą krótkoterminowych papierów NBP. Jest ogromny w ostatnim czasie, prezentując wykres zastanawiałem się czy nie jest to polskie QE.

Minister Sienkiewicz też z jakąś propozycją druku pieniądza jednak wychodził "u Sowy". 

Cóż, za ten komentarz jednak przeproszę, był złośliwy. Prof Belka mówi tak ciekawe i ważne rzeczy, jak mało kto dziś w polskiej polityce. Jego uczciwość w prezentowaniu własnego stanowiska jest dziś warta dużo więcej niż dobra kolacja na koszt podatnika. Jestem za tym, aby ludzie, którzy tak odważnie i wprost przedstawiają własne zdanie, nie krępowali się używając służbowej karty kredytowej. 

(Nie przemawia do mnie argument, że "w Banku Światowym czy MFW wszyscy to robią". Jestem jednak pod wielkim wrażeniem dyskusji jaką prof. Marek Belka rozpoczął. Oby toczyła się jak najdłużej).


4. Za "udomowieniem" banków, niekoniecznie "repolonizacją"

Ja jestem jednak za ucywilizowaniem. Repolonizacja czy udomowienie albo nic nie znaczą, albo mają wręcz pejoratywny wydźwięk. Opisywałem w jaki sposób działają banki niemieckie, jakie są w bankowości zachodnioeuropejskiej tradycje, geneza i historia. Być może jest to tylko jedna strona medalu, ale bardzo ważna. 

Bankowość w Niemczech i Holandii wyrosła z innej tradycji niż polska w latach 90-tych. Pisałem o bankowości Raiffeisena, europejskiej i polskiej bankowości spółdzielczej, itd. Polska bankowość jest spod znaku zagranicznej bankowości inwestycyjnej. Dla banków Polska jest obszarem prowadzenia intensywnych upraw, które prowadzą do wyjałowienia gleby.  Bardzo wysokie zyski netto banków i ich polityka względem klienta hamują wzrost gospodarczy. Nadzór jest słaby i nieaktywny, brakuje mu narzędzi. Chciałbym, abyśmy rozwiali obawy, że Polska jest traktowana jako eldorado, że gdy zasoby się skończą, to karawana ruszy dalej w poszukiwaniu kolejnych gospodarek, które można eksploatować.

Ad.7. Cel inflacyjny nie został osiągnięty? Tak, ale mamy stabilnego złotego

To się udało a rola NBP w oddziaływaniu na kurs jest bardzo duża. Celu inflacyjnego nie można osiągnąć w każdych warunkach, a zwłaszcza dziś. 


* * * 

Jeśli chodzi o kredyty walutowe, to mam wrażenie, że Belka tkwi w jakiejś sprzeczności.

- Prawie w całości zrezygnowaliśmy z finansowania zagranicznego - mówił Belka. Banki w Polsce właściwie udzielają kredytów tylko z depozytów. Nie potrzebują dopożyczać pieniędzy z zagranicy, żeby udzielać kredytów polskim klientom i firmom. - Bardzo udana operacja - podsumował Belka.

Zbliżamy się do wyborów i trzeba coś ludziom rzucić. Zwracam uwagę, że cokolwiek byśmy robili, nie możemy zachwiać stabilnością banków - mówił. Dodał też, że jakiekolwiek rozwiązanie zostanie wprowadzone, nie może korzystać z pieniędzy budżetowych.

Uzasadniał też, że nie warto powoływać się na rozwiązania węgierskie, bo - po pierwsze - tam trzeba było przewalutować kredyty we frankach, ponieważ to groziło całemu systemowi bankowemu (a w Polsce nie ma tego problemu), zaś po drugie - to przewalutowanie węgierskie było w każdej wersji korzystne dla frankowiczów, a u nas tak nie będzie.

- [Liczba udzielanych] kredytów bankowych na Węgrzech spadła radykalnie, w Polsce rośnie. Zarówno dla klientów indywidualnych, jak i firm. Musieli to zrobić, był to ważny problem makroekonomiczny i społeczny, ale zapłacili za to spadkiem akcji kredytowej - mówił Belka.

- Dziś mamy na franku bańkę spekulacyjną. Nikt nie wie, jaki będzie kurs za rok. Ale jak to jest możliwe, żeby tak malutka gospodarka była podstawą jednej z najważniejszych walut świata? - pytał szef NBP. - 60 mld franków miesięcznie drukowali, żeby podtrzymać stabilność kursu. Kiedyś ta bańka może pęknąć, a wtedy kredytobiorcy, którym nakażemy przewalutowanie, przyjdą i powiedzą, "żeście nas znowu wpuścili, wcześniej we franki, a teraz w złotówki" - przekonywał Belka.


Czyli tak: jak kurs franka nie osłabnie, za stabilność zapłacą klienci, jak osłabnie to klienci zarobią. To się nazywa spekulacja, powiedzmy sobie wprost.

Mój stosunek do spekulacji jest mniej więcej taki sam, tzn. "można sporo zarobić, albo dużo stracić". Nic w tym odkrywczego. Kredyt mieszkaniowy nie powinien się na tym mechanizmie opierać. Ale w Polsce na tym się opiera w istotnej części. Wprowadzając ten mechanizm banki komercyjne bardzo dużo zarobiły (na spreadzie, co pokazałem w poprzednich wpisach). Dziś koszty tego ponoszą klienci. Oni też trochę zarobili gdy frank był nisko, zarobili w porównaniu do sytuacji gdyby wzięli kredyt w złotówce. Ale wielu straciło bo ich rata wzrosła o 40%, nie byli na to przygotowani i stracili mieszkanie za które płacili. Niemal wszyscy frankowicze nie mogą mieszkania sprzedać - muszą czekać na "pęknięcie bańki". To jest też bardzo duży koszt ekonomiczny dla gospodarki. Hamuje obrót mieszkaniami.

Wypowiedź Belki jest więc niewystarczająca, wręcz bardzo uboga jeśli chodzi o zawiłość problemu.

Wszyscy wiemy, że można zarobić i można stracić. Wiemy, że dokonując teraz przewalutowania wyjdzie na to, że stracimy gdy kurs spadnie. To nie jest odkrywcze. Mój stosunek do tego raczej ewaluował w kierunku: "dajmy sobie spokój z takim myśleniem, uwolnijmy się od niego. Nawet jeśli trzeba za to zapłacić".

A trzeba zapłacić, jeśli się chce z tej spekulacji wycofać. To nie są małe koszty, ale to nie znaczy, że można powiedzieć: "ani grosza z budżetu, a jeśli na koszt banku to z narażeniem stabilności". To mnie nie przekonuje. Raczej nastawiam się na wariant: zawiniły banki i nadzór finansowy. Nie zawinił klient - bez względu na to ile zarobił i ile stracił, ile może jeszcze zarobić i ile stracić.

Dlatego zupełnie mi nie po drodze z Belką jeśli chodzi o frankowiczów choć z jednym się zgadzam: szanse na pęknięcie tej bańki rosną. Głupio byłoby wyjść na frajera, który się przewalutował w przededniu pęknięcia bańki na frankach. Wtedy politycy, którzy to proponują, mieliby przechlapane. Ja bym ich rozgrzeszył i zrozumiał, ale opozycja, media i opinia publiczna - nie.

W każdym razie, jest to bardzo ciekawa dyskusja.



3 komentarze:

  1. Chciałbym mieć takie wyobrażenie o polskim systemie bankowym, jakie mam o niemieckim. Ilustruje je następujący przykład:

    Załóżmy, że mamy przedsiębiorcę albo rolnika, który wziął duży kredyt inwestycyjny na kilka lat. Dobrze oszacował ryzyko, ale przyszedł kryzys, np. nie przewidział sytuacji w Rosji czy na Ukrainie, które były dla niego dużym rynkiem (powiedzmy, że jest sadownikiem).

    Przedsiębiorca spłacał kredyt wzorowo, jego LTV spadło. Teraz ma trudności i pole manewru do standardowej restrukturyzacji czy renegocjacji jest bardzo małe, albo wręcz go nie ma. Co zrobi polski bank?

    Polski bank ma do wyboru: zwindykować klienta, wprowadzić komornika czy syndyka i odzyskać dług lub znaczną jego część. Może też umorzyć część długu lub zawiesić go bez odsetek, odpisać w straty i liczyć że może kiedyś odzyska.

    Załóżmy, że w obu przypadkach bank straci. Może być tak, że straci tyle samo w obu scenariuszach, a może być tak, że w pierwszym scenariuszu (windykacyjnym) straci mniej. W przypadku głębokiej restrukturyzacji bank ryzykuje, że sytuacja klienta jeszcze się pogorszy i odzyska jeszcze mniej. Oczywiście dłużnik w tym scenariuszu przedstawia plan naprawczy, ale jak każdy plan jest on obarczony założeniami, ryzykiem rynkowym, itd.

    Może mam fałszywe wyobrażenie, ale wydaje mi się, że bank niemiecki wyjdzie do klienta nawet jeśli w konsekwencji poniesienie większą stratę i będzie ją musiał skompensować cięciem kosztów lub podwyżką swoich usług (przeniesienie strat na innych klientów).

    Polski bank, może się mylę, ale zastosuje raczej scenariusz windykacyjny. Nie będzie patrzył że ceny żywca są tylko przejściowo niskie, że jabłka podrożeją w przyszłym roku jak produkcja zostanie ograniczona, albo sytuacja w Rosji się zmieni.

    Z czego wynikają moje obawy? W niemieckim systemie bankowym mamy dużo małych banków z których właścicielem większości są samorządy, spółdzielnie, landy, itd. Te banki znają swoich klientów, klienci im ufają, nikt nikogo nie stara się oszukać, jest współpraca.

    Relacja między klientem a bankiem w Polsce wygląda moim zdaniem inaczej: każdy liczy się z najgorszym, nie ma zaufania, nie ma współpracy, zrozumienia sytuacji.

    W efekcie u nas upada firma, sępy ruszają na padlinę: bank, komornik, syndyk, znajomi królika. W upadłości jest deal. W przetrwaniu dealu nie ma. Zarobić można "na kimś" a nie "z kimś".

    Jeśli relacje są oparte na wzajemnej nieufności to gospodarka na tym traci, kredyt jest droższy, ludzie są mniej aktywni, bardziej konserwatywni jeśli chodzi o ochronę tego co mają.

    Duże banki mają ograniczone możliwości wyjścia poza procedury nawet gdy jest to racjonalne. Jak się klientowi pomoże, to się go nie straci. Można będzie na nim zarobić w kolejnych latach a nie tylko raz a dobrze, teraz albo nigdy, dorwać i puścić z torbami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo dotyczy innych produktów, np. kredytów mieszkaniowych. A także kredytów konsumpcyjnych, które trafiają do sekurytyzacyjnego worka, który jest źródłem zysków dla znajomych z sektora finansowego, którzy sobie potworzyli fundusze i spółki.

      Kiedyś przedstawiałem sytuację makaronów Malma, wycinki prasowe, opinie, komentarze. To jednostkowy przypadek czy reguła? Nie znam badań które omawiałyby ten problem w sposób obiektywny. Nie wyciągam wniosków z jednostkowych przypadków. Nie wierzę, że wszystko co o Malmie przeczytałem. Nie wierzę też, że w Niemczech ten świat wygląda idealnie. Ale wydaje mi się, że w dużych organizacjach nastawionych na zysk, których zagraniczni właściciele oczekują wyłącznie rosnącej dywidendy bez względu na sytuację rynkową praktyka idzie w kierunku uruchomienia procedur nastawionych na zysk bez oglądania się na interes gospodarczy i społeczny, a więc dominuje scenariusz nr 1.

      Albo takie rzeczy jak np. rachunek bankowy do umowy kredytu mieszkaniowego. Drogi i pełen pułapek. Banki mają darmowe rachunki i osobno zarządzają produktami takimi jak ror dla kredytobiorcy (drogi).

      Polisolokaty, ubezpieczenia do kredytów - banki wyszły na tym nieźle a jest to oszustwo i kant, które powinny być ucywilizowane. Nasze banki promują dzicz.

      Chciałbym też powtórzyć to, co uważam za najważniejsze w sektorze bankowym, co stanowi jego kwintesencję. Dobry bank poznasz po tym, jak będziesz w potrzebie. Zły bank zaoferuje ci ogromne zadłużenie gdy będziesz dobrze zarabiał: sprzeda ci kartę, kredyt gotówkowy, samochodowy, mieszkaniowy. Zły bank da ci kredyt ponad twoje możliwości - wiem to z autopsji, bo wiele razy odmawiałem kosmicznych ofert kredytowych, które znacznie przekraczają moje możliwości. A telefon ciągle dzwoni.

      Dobry bank pomoże ci nie wtedy, gdy masz kasę (polując na to, by coś uszczknąć) ale wtedy, gdy masz dołek, gdy straciłeś pracę a musisz płacić ratę i utrzymać rodzinę.

      Tymczasem polskie przepisy i rekomendacje idą w innym kierunku. Na przykład nie są problemy z uzyskaniem kredytu gotówkowego na rok jeśli masz umowę o pracę na czas określony na rok. Bo musiałbyś złożyć wniosek jak tylko taką umowę o pracę podpiszesz, okres kredytowania nie może być dłuższy niż okres do kiedy masz umowę. A jakie są umowy o pracę każdy wie. Co z tego, że tylko kilka rat zapadnie po okresie gdy umowa ci się kończy i albo ci przedłużą, albo znajdziesz inną pracę?

      Moim zdaniem sektor bankowy wymaga bardziej krytycznej oceny i zamknięcie się w stwierdzeniu, że "jest stabilny" nie wystarcza. Kiedyś KNB był częścią NBP, teraz jest "niezależny", a w efekcie zależny politycznie. Dlatego moje uwagi nie powinny być adresowane do Belki. I nie byłyby, gdyby Belka sam tego tematu nie poruszył.

      Usuń
  2. Belka: "Banki w Polsce właściwie udzielają kredytów tylko z depozytów. Nie potrzebują dopożyczać pieniędzy z zagranicy, żeby udzielać kredytów polskim klientom i firmom."

    To z czego udzielały kredytów walutowych i w jaki sposób zabezpieczają się na ryzyko kursowe? To śmieszne.

    OdpowiedzUsuń