Wizje gospodarczej apokalipsy wracają jak bumerang.
Każdy ekonomista chciałby uchodzić za proroka -
- od czasu do czasu uzna więc za opłacalne powiedzieć: this is it.
W odpowiednich okolicznościach, katastrofa stanie się nieuchronna.
* * *
Drogowe refleksje będą wracać na blogaska z natężeniem adekwatnym do korków na Fordońskiej w uroczym mieście nad Bdą. W blaszanym pudełku na drodze do Bydgoszczy czuję się jak Mr Spock.
Space: the final frontier. These are the voyages of the starship Enterprise. Its five-month mission: to explore strange new worlds, to seek out new life and new civilizations, to boldly go where no-one has ever wished to go. The eternal darkness of Brzydgoszcz.
Polecam wczorajsze uzupełnienie poprzedniego wpisu o drogach w Bydgoszczy (mapki).Beam me up, Scotty.
* * *
Jest wiele powodów, aby poświęcić trochę uwagi Ice Age Thesis Alberta Edwardsa.
Po pierwsze, w końcu ubiegłego tygodnia na rynkach pojawiła się bardzo duża niepewność, której efektem były silne spadki głównych indeksów rynków akcji na świecie i wzrost rentowności obligacji uważanych za bezpieczne.
Po drugie, autorem tej teorii jest poważny ekonomista, analityk Societe Generale, Albert Edwards. Jego argumenty podważają trwałość polityki ilościowego luzowania. Są solidne, a sposób opisu zależności między rynkiem finansowym a realną gospodarką bardzo wnikliwy.
Jeśli do kogoś nie trafia ten sposób prezentacji i ujęcia tematu - łączący teorię z praktyką poprzez intuicję i doświadczenie, bez dbałości o naukową poprawność - uzna Edwardsa za szarlatana, a jego wywody za pseudonaukowe wypociny. Cóż, ekonomia przestaje być nauką, by móc dostarczać taką wciągającą rozrywkę, a trudno o większą rozrywkę niż prognoza spadku S&P o 75% sporządzona przez analityka związanego z Societe.
Po trzecie, wykresy. Załóżmy, że inwestorzy to stado baranów próbujących wyczytać przyszłość z wykresów niczym wróżka z układu kart tarota. Jeśli te karty układają się pechowo, inwestorzy wpadają w panikę. Dziś wykresy układają się wyjątkowo pechowo.
* * *
Mam swoją wizję przebiegu załamania, może wkrótce ją opiszę (jeśli zdążę). Wpis ten robię nie po to, aby dzielić się swoimi przemyśleniami na temat kondycji gospodarki, tylko po to, aby przestrzec przed jednym zagrożeniem, które może załatwić naszą gospodarkę, jeśli niepewność na rynkach wzrośnie.
Kredyty walutowe, frankowe. Ten instrument może nam rozwalić sektor finansowy i gospodarkę już przy kursie chf/pln 5 zł. A to jest na wyciągnięcie ręki.
Scenariusz apokalipsy mógłby wyglądać w taki następujący sposób - użyję metafory geologicznej:
OdpowiedzUsuńAkt 1. Podziemny wybuch. Rosną realne stopy procentowe krótko i długoterminowe. Konsekwencje widoczne na rynkach papierów wartościowych, szkoda gadać.
Akt 2. Uderzenie. Fala sejsmiczna dociera do skorupy ziemi, której powierzchnia na moment jakby unosiła się do góry. Rośnie CPI przez przesunięcie kapitału na rynki surowców.
Akt 3. Czarna dziura. Powierzchnia ziemi zapada się. Wzrost stóp uszkodził fundamenty sektora finansowego, który się przewraca pod wpływem wysokich realnych stóp procentowych i dwucyfrowych oczekiwań deflacyjnych. Zadłużenie dławi finanse publiczne i realną gospodarkę, materializuje się ryzyko kredytowe powodując falę bankructw, powstaje efekt domina.
Trudno mi znaleźć właściwe słowa. Upraszczając, jeśli przyjmiemy, że skuteczność luzowania ilościowego, (quantitative easing, QE) opiera się na kształtowaniu oczekiwań inflacyjnych, to w przypadku dwucyfrowych oczekiwań deflacyjnych banki centralne musiałyby adekwatnie ściąć stopy nominalne co uderzyłoby w oszczędności bardziej, niż gotowe są to akceptować instytucje, które je posiadają.
Albo po prostu: jeśli rynek zwątpi w luzowanie, przestanie ono przynosić efekty.
Wzrost realnych stóp jest miarą niepewności, tzn. owych wątpliwości i zarazem samospełniającą się prognozą. Wszystkie działania banków centralnych zmierzają do obniżenia stóp procentowych, tzn. uspokojenia rynków, ale ciąć można tylko krótkoterminowe stopy.
Wzrost stóp realnych byłby swoistą perwersją rynków, tzn. ratując się przed kryzysem pobudzaliśmy gospodarkę tanim pieniądzem kredytowym, więc naturalną koleją rzeczy, gdy gdy tempo wzrostu zadłużenia ulega spowolnieniu ze względu na jego rozmiary jest podwyżka oprocentowania tego zadłużenia.
UsuńAkt 3 to recesja w gospodarkach narodowych ale też niewypłacalność budżetów wielu państw, zwłaszcza zadłużonych zagranicą.
***
Można wspomnieć truizm że dla bezpieczeństwa gospodarki narodowej poziom długu zagranicznego jest kluczowy, ale w Polsce bardzo dużo uwagi poświęca się zadłużeniu sektora publicznego podczas gdy równie ważny jest dług prywatny.
W Polsce, dzięki ekspozycji wynikającej z kredytów walutowych zabezpieczonych hipotecznie na aktywach wyrażonych w PLN, mamy sektor finansowy podatny na wstrząsy.
Gdy rozpisywałem się na temat propozycji przewalutowania kredytów CHF podkreślałem, że jest to kwestia bezpieczeństwa, a nie tylko kosztów, ceny jaką trzeba zapłacić.
Rozumiem kontrargument, że jeśli dokonamy przewalutowania kredytów CHF na PLN bo obecnym kursie, ryzyko się zmniejszy, a PLN się wzmocni, to koszty przewalutowania ponoszone solidarnie przez rząd, bank centralny i kredytobiorców (taki wariant proponowałem) będą politycznie uznane za zbędne, absurdalne.
Jeśli kurs CHF wynosi 4.0 zł, Kowalski zaciągnął kredyt po 2.50 zł, przewalutuje się po 3.0 zł, a 1.00 zł dorzuci rząd i bank centralny, to gdy kurs spadnie do 2.00 zł, Kowalski uzna że go oszukano.
Ale załóżmy przez moment, że jest 5% szans na to, że kurs CHF skoczy do 5.50 zł. Albo więcej. Załóżmy, że sytuacja na świecie wcale nie będzie się normowała tylko ulegnie pogorszeniu.
Narażamy nasze państwo na ryzyko tą ekspozycją. Warto mieć świadomość, że stawka w tej grze jest wyższa niż to, co mamy. Wszystkie argumenty ekonomistów aby nie przewalutowywać rozumiem. Ale jak już wcześniej pisałem, pewnego ryzyka nie należy podejmować, lepiej się z niego wycofać płacąc za odejście od stołu, póki mamy czym zapłacić.