Most na Waryńskiego

Most na Waryńskiego
Lata 70. Rys. inż. A. Milkowski. Sensowna lokalizacja trasy mostowej (zmieniona przez Zaleskiego)

wtorek, 23 września 2014

Komu opłaca się Unia Europejska


Komu opłaca się Unia Europejska? Najbardziej opłaca się politykom.


Kiedy Polska prowadziła negocjacje w sprawie wejścia do Unii Europejskiej byłem wielkim, bezkrytycznym entuzjastą. Nie neguję dziś naszego członkostwa w Unii, ale mocno powątpiewam w pozytywny wpływ instytucji gospodarczych Unii na gospodarki państw członkowskich oraz w korzyści płynące z realizacji unijnej polityki gospodarczej dla Polski.



W sensie politycznym obecność w Unii niewątpliwie podnosi bezpieczeństwo naszego kraju; poza tym przynosi szereg innych korzyści jak choćby możliwości eksportu na rynek europejski czy swoboda podróżowania po całej Europie. Ani myślę negować tych oczywistych zalet płynących z członkostwa w UE natomiast wydaje mi się że powinniśmy w sposób bardziej przemyślany bronić swoich gospodarczych interesów w Europie. Polityka gospodarcza Unii Europejskiej nie jest w naszym interesie a bezkrytycznie jej ulegamy.

Opisywałem kiedyś w jaki sposób Zaleski rozpędza gospodarki wszystkich największych miast Polski - z wyjątkiem Torunia oczywiście. Do każdego euro pozyskanego z Unii dokłada co najmniej 1 euro kredytu tylko po to, aby oddać te pieniądze firmom budowlanym realizującym wielkie kontrakty budowlane na terenie naszego miasta. Zaleski nazywa swoje projekty szumnie "inwestycjami", a w istocie nie są niczym innym niż jakimś bardziej lub mniej udanymi budowlami, które z reguły stoją puste bo gospodarz porzuca swoje "inwestycje" zaraz po ich zakończeniu zabierając się za nowe. Wystarczy posłuchać prezydenta jak tłumaczy w co inwestuje budując halę sportową, salę koncertową, stadion żużlowy, trasę średnicową czy choćby nasz słynny most - to jest po prostu lanie wody.

* * *

PO dąży do koalicji z Michałem Zaleskim widząc na horyzoncie "nową perspektywę" unijnego koryta, czyli środki na lata 2014-2020. W przeciwieństwie do kończącej się właśnie perspektywy budżetowej Unii (2007-2013) tym razem ok 100 mld euro (ponad 400 mld złotych, czyli ok 25% rocznego PKB Polski) będzie dzielone głównie w województwach a stosunkowo niewielka część trafi do programów krajowych z których dotychczas finansowano realizację wielkich inwestycji drogowych, kolejowych, wodnych, informatycznych, itp.

I tu właśnie chciałbym przejść do meritum. Jak wydać tak ogromne pieniądze w województwie? Budować lotniska, drogi, kolej, spalarnie, elektrownie... Jeśli kujawsko-pomorskie nie wyda swojej puli i inne województwa również będą miał podobny problem wówczas Polska może stać się płatnikiem netto do budżetu Unii, tzn. więcej do niego wpłaci niż otrzyma. Moim zdaniem nie ma takiego ryzyka, ale "dobre" (duże) wykorzystanie środków europejskich jest dziś dla polityków PO ważniejsze niż szybki wzrost gospodarczy (na tym opierał się medialny przekaz rządu premiera Donalda Tuska i w tym bardzo łatwym kierunku idą działacze samorządowi PO).

Aby sprawnie wydawać pieniądze europejskie Piotr Całbecki, pewny utrzymania pozycji w wyborach samorządowych (skądinąd słusznie), potrzebuje Michała Zaleskiego. Nikt bowiem nie zapewni mu lepszej propagandy inwestycyjnej niż Zaleski, nikt nie ma takiej chęci i parcia na to, aby "dokończyć" bezmyślnie rozpoczęte projekty drogowe w które można utopić setki milionów złotych. Dla Całbeckiego bardzo ważne jest to, aby mieć takich Zaleskich w każdym dużym mieście, w każdej instytucji która jest w stanie "udźwignąć koszty pozyskania dofinansowania" - wkładam to sformułowanie w cudzysłów, bo wymaga rozwinięcia.

Oto co będzie się działo w Polsce w najbliższych latach: każde miasto będzie miało swojego Zaleskiego, swoje wcielenie Edwarda Gierka, w każdym samorządzie pojawi się Całbecki budujący tamę, lotnisko albo "gigantyczny park technologiczny który pochłonie wszystkie najbardziej zaawansowane na planecie technologie informatyczno-cybernetyczno-histeryczno-hipsterowskie", przy których rozbudowa szpitala na Bielanach za pół miliarda będzie niemalże mikroprojektem.

* * *

Najbardziej na tych "inwestycjach" wzbogacą się politycy wszystkich partii, od lewicy po prawicę. Przy korycie z kasą starczy miejsca dla wszystkich którzy potrafią wyczuć obowiązującą w stadzie hierarchię. Czy te "inwestycje" sprawią, że przeciętny Polak się wzbogaci? Moim zdaniem nie.

Policzmy: 100 mld euro dla Polski na lata 2007-2013 i podobna kwota na lata 2014-2020 dają rocznie około 14 mld euro w inwestycjach sfinansowanych z różnych programów operacyjnych. Do budżetu UE rocznie wpłacamy ok 3.5 mld euro, a więc netto możemy uzyskać maksimum ok 10-11 mld euro. Jeśli nie "pozyskamy" tych środków to one przepadną, co wywoła falę publicznej krytyki i utratę władzy - rozumują nasi politycy. A wydanie tych środków może nie być proste bo projekty powinny być coraz bardziej innowacyjne. Poza tym do każdego pozyskanego euro trzeba dołożyć jeszcze około 1 euro wkładu własnego co oznacza, że rocznie trzeba w Polsce realizować projekty inwestycyjne o wartości ok 20 mld euro.

Budżet centralny Polski nie był zrównoważony, gdy wchodziliśmy do UE, deficyt przekraczał dopuszczalne 3% (uwzględniając system emerytalny). Jednocześnie trzeba było znaleźć ogromne środki na wkład własny w inwestycje infrastrukturalne. W gospodarce zamkniętej pieniądze pozyskane z Unii i wkład własny wracałyby częściowo do budżetu państwa w formie podatków pośrednich, ale i tak w tempie mniejszym niż potrzebne na podtrzymanie wskaźnika relacji długu do PKB. W gospodarce otwartej z naciskiem na dopuszczenie koncernów europejskich do przetargów infrastrukturalnych efekt uruchomienia lokomotywy inwestycyjnej mógł być tylko jeden: postępująca gwałtownie dalsza destabilizacja sektora finansów publicznych wymagająca podwyżki podatków i likwidacji OFE. Przyspieszenie wzrostu dzięki absorpcji funduszy unijnych jest dużo mniejsze niż jego koszt dla gospodarki. Co więcej to przyspieszenie jest bardzo chwilowe (to ledwie kilka kwartałów) ale jego koszt jest ponoszony jest dłużej (latami).

* * *

Nie inaczej będzie w nadchodzącej perspektywie europejskiej: inwestycyjne koło zamachowe przełoży się na znaczny wzrost dysproporcji między w dochodach obywateli. Rosnąć będą tylko dochody "beneficjentów" środków europejskich, czyli rozmaitych pośredników biorących udział w procesie dysponowania budżetami tych środków oraz "beneficjentów ostatecznych", którymi dotychczas były firmy budowlane i rolnicy.

Dlaczego nie może być inaczej? Spójrzmy na liczby: około 3.5 mld euro rocznie każdy z nas wpłaca do budżetu europejskiego na uruchomienie programów europejskich. To jest koszt mój, twój, pana i pani. 

Jednocześnie w drugą stronę, do kiszeni, wraca około 14 mld euro rocznie, z czego jednak niemal 1/3 trafia do rolników - przede wszystkim do tych najbogatszych. To są utopione pieniądze. Na wsi żyje obecnie niemal 40% ludności Polski które wytwarza zaledwie 3% PKB. Inwestujemy ogromne pieniądze w utrzymanie przeludnienia wsi, wspieramy dochody najbogatszych i zarazem najmniej produktywnych w gospodarce narodowej. O takich "drobnych" dodatkach jakie wywalczyło sobie rolnicze lobby jak KRUS czy brak adekwatnych do rozmiaru działalności form opodatkowania już nawet nie wspominam.

Nie może być dobrze, nie może być lepiej dla pana, dla pani i dla mnie, jeśli pakuje się tak wielkie pieniądze w rozwój wsi. Czy chcemy aby Polska była za 20 lat krajem rolniczym? Na to wygląda, bo "języczek u wagi" czyli PSL rządzi w Polsce niemal nieprzerwanie od 1989 roku wchodząc w koalicję z każdą "zwycięską" partią. Nie inaczej będzie w latach 2014-2020.

A pozostałe 2/3 z 14 mld euro dokąd trafi? W jaki sposób znajdzie się w moim portfelu? Najpierw znajdzie się w portfelu polityka, który "przyzna dotację", potem w portfelu jakiegoś przedsiębiorcy, który "pozyska dotację" lub "wygra konkurs" albo ewentualnie "wygra w przetargu". No to ja już widzę jak to trafia do naszych kieszeni: w najlepszym razie ów przedsiębiorca wypłaci jakieś wynagrodzenie swoim pracownikom. I jest to jedyna uczciwa forma uzyskania tych pieniędzy bo tzw. "konkursy" urzędnicy mają już opanowane.

Poza tym, żeby wydać tak duże pieniądze w regionach trzeba mieć duże projekty bo samorządy nie są zdolne do realizowania ani nawet koordynowania dużej liczby projektów. Proszę sobie przypomnieć jak wyglądały takie próby w Urzędzie Marszałkowskim, jak przebiegały tylko trochę bardziej skomplikowane "konkursy". Im bardziej ambitny, złożony czy długotrwały projekt jest on mniej jest atrakcyjny dla samorządu, tym większe wałki można przeprowadzać, tym gorszy to wszystko przynosi efekt.

Po co wspierać edukację, lepiej ocieplić szkołę, prawda? Po inwestować w kulturę, lepiej wybudować CSW, albo salę na Jordankach. Po co inwestować w sport, lepiej wybudować halę sportową. A gdzie są inwestycje w edukację, w kulturę i w sport? Nie ma, bo środki własne samorząd potrzebuje na wkład własny w... "inwestycje". A za te inwestycje zapłaci pani, pan i ja.



* * *

W latach 2007-2013 Toruń pozyskiwał rok rocznie kilkaset milionów złotych z zewnątrz w formie dotacji, głównie z Unii Europejskiej. Z budżetu miasta czy województwa ani złotówka nie poszła na uruchomienie programów europejskich bo całość sfinansował budżet państwa (głównie kosztem wpływów z VAT). Mimo setek milionów rocznie z zewnątrz na inwestycje Michał Zaleski uważa, że rząd zbyt mało środków przekazuje na toruńską oświatę, stąd przepełnione klasy. zamykanie placówek, zwolnienia nauczycieli... 

To nie jest paradoks środków europejskich tylko reguła: im więcej kasy dostajesz z zewnątrz na inwestycje tym mniej jesteś skory realizować misję samorządu wobec mieszkańców a bardziej własną wizję miejsca w historii opartą na na jakiś dziwacznych urojeniach, które z polityką społeczno-gospodarczą nie mają nic wspólnego.

Wybujałe ego toruńskich samorządowców, ich poczucie misji, chęć zostawienia miasta jeszcze bardziej murowanym niż dotychczas wymaga poświęceń. Tych poświęceń szuka się w kieszeni pani, pana, mojej. 

Chciałbym widzieć prostą relację między inwestycjami Zaleskiego a moim dochodem czy choćby socjalnym bezpieczeństwem: gdzie jest opieka dla mojego dziecka, gdzie jest wysokiej jakości edukacja, gdzie jest dostęp do kultury i sportu? Nie ma. Nikt nie dofinansuje mi biletu na koncert w sali na Jordankach ani biletu na mecz w hali sportowej na Bema, ani biletu MZK przy dojazdach do pracy - bo "to się miastu nie opłaca". Koszty wody wzrosną bo prezes wodociągów "musi spłacić kredyt zaciągnięty na budowę kanalizacji" (oczywiście dofinansowanej ze środków europejskich).

Jeśli dzikość w szastaniu publicznymi pieniędzmi była dla was dotychczas bulwersująca to jeszcze nie widzieliście samorządowców którzy przed nikim nie muszą się tłumaczyć z wydanych pieniędzy - a jeśli już przed kimś muszą się tłumaczyć to wyłącznie z tych niewydanych. Zobaczycie samorządowców którzy już nie muszą ich "pozyskiwać" - martwią się wyłącznie o to czy zdążą je wszystkie rozliczyć do końca "perspektywy". Dla nich jedynym problemem jest kwestia znalezienia środków na wkład własny zamiatając pod dywan zadłużenie które obciąża mieszkańców, ogranicza wydatki na działalność bieżącą która powinna zapewniać wysokiej jakości oświatę, powszechny dostęp do służby zdrowia, dóbr kultury, itd.


* * *

Nie jest trudno przewidzieć kto najlepiej podniesie swoje dochody w perspektywie najbliższych 7 lat. Moim zdaniem będą to: Piotr Całbecki, Tomasz Lenz, Grzegorz Karpiński, Łukasz Walkusz, Michał Rzymyszkiewicz, Paweł Gulewski, Bartłomiej Jóźwiak, Arkadiusz Myrcha... Chyba wystarczy, wzór już staje się dość wyraźny. Tylko czy to są najbardziej produktywni pracownicy w województwie kujawsko-pomorskim? Jeden specjalizuje się we wrzucaniu selfie na fejsa, drugi w pstrykaniu sobie słitfoci do ulotek w których składa obietnice, których nawet nie próbuje dotrzymać, trzeci lubi robić za wiceministra bo tam nie trzeba nic umieć. W ten sposób nie powstaje bogactwo. W ten sposób bogactwo tylko przechodzi z rąk do rąk, od tych co pracują, do tych co politykują.

* * *

Rozsądna polityka gospodarcza w Polsce polegałaby na tym, aby zrównoważyć budżet na poziomie deficytu w długim okresie ok 2.5% z uwzględnieniem składki do budżetu Unii Europejskiej i deficytu systemu emerytalnego (powrót do OFE, reforma KRUS) oraz utrzymywaniu inwestycji sektora publicznego w ramach budżetu EU na poziomie 5-10 mld euro rocznie (wraz z wkładem własnym) przy jednoczesnym zmniejszeniu poziomu redystrybucji i centralizacji (w Brukseli).

Polityka gospodarcza UE zmusza jednak naszych polityków do utrzymywania inwestycji publicznych na poziomie 20 mld euro rocznie, utrzymywania nierównowagi w sektorze finansów publicznych, wysokiego poziomu redystrybucji w ramach budżetu oraz alokacji kapitału w najmniej opłacalne sektory gospodarki oraz centralizacji założeń finansowych budżetu, co jest tym bardziej idiotyczne że służy rozluźnieniu polityki fiskalnej a nie jej stabilizacji.

2 komentarze:

  1. Pamiętam jak na jednym z wykładów profesor opowiadał jak istotnym warunkiem dla Europy, zwłaszcza dla Niemiec, w negocjacjach z Polską na początku transformacji było otwarcie granic i zniesienie ceł. Miało to swoje duże konsekwencje: z jednej strony wypełniły się półki w sklepach, z drugiej polskie zakłady produkcyjne zaczęły masowo bankrutować: nawet dobre firmy, które mogłyby przejść proces restrukturyzacji upadały w wyniku zatorów płatniczych wynikających z upadłości ich kontrahentów. Z drugiej strony mieliśmy prywatyzację z udziałem kapitału zagranicznego i dokapitalizowanie firm, duże inwestycje bezpośrednie. Na gruzach starej gospodarki szybko powstawała nowa. Dla gospodarki europejskiej, zwłaszcza dla Niemiec, upadek muru oznaczał otwarcie ogromnych rynków zbytu.

    Dziś naiwnością jest wiara, że budżet europejski nie jest narzędziem wykorzystywanym do utrwalenia pozycji narodowych gospodarek. Unijne acquis o wspólnym rynku i unijny budżet są korzystne dla najbogatszych państw Unii. Mówienie o "solidarności europejskiej" która się ujawnia w budżecie czy o "sukcesie negocjacyjnym Tuska" (czy Marcinkiewicza) jest wielką naiwnością.

    Jak kończy się taka polityka widać w Grecji, Hiszpanii, Portugalii czy byłym NRD. Nie chcę mówić, że w tych krajach nic się nie zmieniło, albo we wszystkich wydarzyło się to samo; spróbuję poszperać w sieci na ten temat, może znajdę jakieś ciekawe studia porównawcze. Ale jak już wcześniej pisałem: nie znam kraju, który rozwijałby się szybko i dołączyć do grona rozwiniętych gospodarek opierając swoją politykę na dotacjach. To nigdy nie miało miejsca w historii gospodarczej. NIGDY. Ani w Japonii, ani w Korei, ani na Tajwanie, ani w Irlandii, ani w powojennych Niemczech (plan Marshalla jest tu raczej kontrprzykładem). Nawet w państwach socjalistycznych uzależnienie od pomocy gospodarczej z ZSRR miało charakter trwały.

    Mieliśmy perspektywę 2007-2013 która była bardzo intensywna pod względem interwencji ze środków publicznych w gospodarkę w które zahamowano reformy strukturalne.

    Zanosi się na kolejne 7 lat hamowania reform strukturalnych, oddania polityki gospodarczej w ręce nieodpowiedzialnych i po prostu nieprzygotowanych do tej roli samorządowców, którzy na dodatek mówią o gospodarce językiem populistycznym. Michał Zaleski to populista, ten cały jego bełkot o inwestycjach to opowieść skrojona dla spółdzielców z MSM których młodość przypadła na czasy Gierka. Piotr Całbecki to słaby urzędnik zapatrzony w Michała Zaleskiego.

    OdpowiedzUsuń