Nie zaszkodzi od czasu do czasu powtórzyć podające tu propozycje
działań strategicznych dla Torunia.
Jedni proponują więcej ławek i drzew, inni proponują więcej samochodów i dróg, wszyscy chcieliby lepszej (lub jakiejkolwiek) pracy i wyższych płac.
Toruńscy politycy bardzo często mówią o wspieraniu biznesu i inwestycji, ale jak w praktyce chcieliby to robić?
Mamy już prawie 200 hektarów uzbrojonych terenów które nie są wykorzystywane, więc mówienie o przygotowaniu kolejnych wydaje mi się koncepcją nie na czasie, ale o tym pisałem już dość wyczerpująco wcześniej.
* * *
Mój program opiera się na dwóch filarach: jednym jest wsparcie kapitału (przedsiębiorców) drugim wsparcie pracy (pracowników). O tej drugiej części chciałbym napisać dziś trochę więcej odwołując się do dwóch południowoafrykańskich publikacji i na tym tle ocenić działalność ministra pracy z PSL.
W tym momencie miłośnicy Platformy przestają dalej czytać, zgoda? Skoro dla was kapitałowe OFE było przekrętem a gromadzone latami przez obywateli oszczędności wydaliście na ratowanie kopalń mówię wam: do wiedzenia, do następnego wpisu o koniunkturze na rynku garnków i patelni teflonowych. Odsyłam na stronę ZUS, skoro dla was dwa filary - w tym jeden kapitałowy - to coś co trzeba koniecznie zdemontować i roztrwonić.
* * *
Filarem kapitałowym programu rozwoju jest fundusz składający się z wielu subfunduszy udzielających tanich kredytów celowych zwłaszcza na projekty firm działających w branżach uznanych w polityce miasta za strategiczne, ale także kredytów mieszkaniowych czy konsumpcyjnych dla osób fizycznych (te ostatnie nie mają bezpośredniego wpływu na poziom inwestycji ale zmieniają profil ryzyka funduszu i wpływają na wzrost gospodarczy pośrednio). Przy okazji warto dodać, że przeznaczenie środków z kredytu to jeden z ważniejszych parametrów strategii i główny czynnik modelujący ryzyko portfela.
Fundusz kapitałowy mógłby współpracować z kilkoma lokalnymi bankami spółdzielczymi. Szczegółowe zasady takiej współpracy są dość trudne do określenia bez głębszej refleksji, wymagają dobrego rozpoznania aktualnej sytuacji na rynku. Jako punkt wyjścia do rozważań można przyjąć na przykład taki model: bank spółdzielczy rozpatruje wniosek kredytowy i wypłaca kredyt ze środków miejskiego funduszu przeciętnie na takich warunkach: 1-3% prowizji i 4% oprocentowaniem; z czego dla siebie zatrzymuje 1 pp. prowizji i połowę odsetek pod warunkiem, że złoży gwarancje do wysokości 25% kwoty kapitału kredytu w przypadku zaprzestania spłaty przez klienta.
Fundusz mógłby działać zarówno w oparciu o ustawę o bankach spółdzielczych (wówczas sam jest bankiem, zrzeszonym w jednej z grup i zarządzanym przez inny bank spółdzielczy) lub jako fundusz inwestycyjny. Zarządzanie środkami funduszu powierzone byłoby podmiotom niezależnym od samorządu, tzn. bankom spółdzielczym lub towarzystwom inwestycyjnym, przy czym polityka inwestycyjna i zarządzania ryzykiem ustalana byłaby na poziomie całego funduszu.
Jeden z subfunduszy (czyli część alokacji) mógłby również nabywać udziały i akcje spółek w kredytowanych podmiotach, co pozwoliłoby lepiej kontrolować ryzyko i wykorzystać zalety instrumentu kapitałowego jeśli chodzi o przepływy pieniężne. Inny subfundusz mógłby zaś skupić się na udzielaniu gwarancji i poręczeń w zamian za prowizje.
Równolegle do funduszu powinien też powstać publiczny osobny fundusz celowy zarządzany przez gminę który oferowałby zróżnicowane subsydia do kredytowanych inwestycji, ale tak dotacja byłoby rozłożona w czasie, w okresie spłaty kredytu i trwania projektu.
Wszystkie wymienione wyżej rodzaje działalności mogłyby być skupione w ramach banku świadczącego bardzo uniwersalne usługi (włącznie z przyjmowaniem depozytów) albo w ramach funduszu inwestycyjnego, który alokowałby środki w inne subfundusze, które zajmowałyby się kredytowaniem konkretnych projektów. Przygotowanie ostatecznej formy i kształtu organizacyjnego miejskiego banku lub też funduszu inwestycyjnego nie jest więc zadaniem łatwym i wymaga wiele pracy; będzie ona jednak owocować przez wiele lat.
Moim zdaniem wysiłki powinny iść przede wszystkim w kierunku politycznej emancypacji procesu finansowania projektów inwestycyjnych, tzn. budowania instytucji wyspecjalizowanej w udzielaniu subsydiów, która byłaby jak najbardziej niezależna i osadzona w środowisku rynkowym - zintegrowana ze światem finansów, a nie ze światem polityki. Dlatego upierałbym się przy funduszu inwestycyjnym czy banku spółdzielczym, a nie spółce z ograniczoną odpowiedzialnością której prezesem prędzej czy później zostałby jakiś radny, były poseł, przyjaciel prezydenta czy marszałka, itd.
Największym atutem rozwiązań o których mówię jest odejście od mechanizmu dotacji rozdzielanej przez urząd, który kontrolowany jest przez inny urząd, bo to żadna kontrola. Ten schemat jest dziurą bez dna, w nim pieniądze po prostu giną czym politycy pokroju Zaleskiego i Całbeckiego się wręcz chwalą opowiadają, że "wydali 10 milionów na wsparcie inwestorów". Dlaczego nie 100 milionów? Chętnie wydadzą 200 mln, albo i miliard bo oni przyjmują każdą sumę i każdą są w stanie wydać. Nigdy jednak nie będą w stanie doliczyć się przychodu z tych swoich "inwestycji". W mechanizmie dotacji nigdy też nie zobaczymy co tak naprawdę dzieje się z kasą gdy opuszcza ona urząd (na tym politykom najbardziej zależy).
* * *
Miałem jednak skupić się na drugim filarze polityki rozwoju, tzn. wsparciu rynku pracy. Tę część wywodu zbudowałem opierając się w dużej mierze na pracach południowoafrykańskich autorów:Christopher Smith (2006), International experience with worker-side and employer-side wage and employment subsidies, and job search assistance programs: Implications for South Africa. Employment Growth and Development Initiative. Pretoria, South Africa: Human Science Research Council
Justine Burns (2010), Wage Subsidies to Combat Unemployment and Poverty. Assessing South Africa’s Options
Subsydiowanie zatrudnienia przybiera trzy podstawowe formy: 1) subsydia dla pracodawcy, 2) subsydia dla pracownika i 3) wspieranie job matching, czyli wspieranie procesów rekrutacji, funkcjonowania biur pośrednictwa pracy, doradztwa zawodowego itd.
Opracowania na ten temat dość jednogłośnie wskazują, że najtańszą i przynoszące najbardziej mierzalne korzyści jest ta trzecia forma wspierania rynku pracy, tzn. doradztwo i pośrednictwo pracy. Literatura bardzo wiele uwagi poświęca kryterium "informacji", tzn. efektywność poszukiwań pracy i długość bezrobocia zależy od łatwości dopasowania oczekiwań do możliwości i kosztów prowadzonych poszukiwań.
1. Rozbudowane pośrednictwo pracy
We wcześniejszych wpisach sugerowałem, aby znacznie rozbudować toruński PUP poprzez stworzenie sieci placówek pośrednictwa pracy na terenie całego miasta, we wszystkich jego dzielnicach. Zarówno dla pracodawcy jak i dla pracownika najważniejsze jest rozpoznanie wzajemnych potrzeb stąd efektywne pośrednictwo pracy jest kluczowym elementem w redukcji bezrobocia.
Rozwój portali branżowych w internecie oraz wyspecjalizowanych agencji pośrednictwa pracy pokazuje jak istotna jest dla pracodawców możliwość szybkiego skompletowania personelu o odpowiednich predyspozycjach: nie za wysokich, nie za niskich, tylko dokładnie takich jakich szuka. W poszukiwaniu pracowników korporacje coraz chętniej sięgają po firmy zewnętrzne, które posiadają portfolio kandydatów, narzędzia weryfikacji kwalifikacji pracowników i umiejętności prowadzenia procesu rekrutacji od reklamy ogłoszenia o pracę po rozmowę kwalifikacyjną taniej, szybciej i z lepszym rezultatem niż pracodawca działający we własnym zakresie.
Obniżenie niepewność co do trafności wyboru kandydata w procesie rekrutacji przynosi pracodawcy wymierne oszczędności: nie szuka dwa razy, nie opóźnia realizacji projektu, nie ponosi strat związanych z zatrudnieniem niewłaściwej osoby. Sukces procesu rekrutacji polega na rozpoznaniu potrzeb i dostarczeniu "towaru" tzn. takiego pracownika, jakiego oczekuje pracodawca; proces ten coraz częściej zlecany jest na zewnątrz.
* * *
Rynek pośrednictwa pracy rozwija się w naturalny sposób ale tylko do pewnego poziomu wynagrodzeń, tzn. pracodawca nie zapłaci agencji pośrednictwa kilka tysięcy złotych za znalezienie pracownika któremu będzie płacił minimalną krajową. Im niższe wynagrodzenie pracownika tym niższa prowizja pośrednika i tym mniej wymagać dotyczących jego kwalifikacji. Prywatne pośrednictwa pracy koncentrują się tylko na fragmencie rynku.
Skoro rynek nie potrzebuje agencji pracy, po co je tworzyć? Przyjmując takie założenie akceptujemy wyższe bezrobocie bo alternatywą jest pokrycie kosztów pośrednictwa pracy dla osób o niższych kwalifikacjach.
Wśród osób o niskich kwalifikacjach lub znajdujących się długo na bezrobociu jest wielu, którzy są złymi pracownikami: mają zamiar wyłącznie zdobyć uprawnienia do zasiłku, uciekać na chorobowe, nie zamierzają pracować solidnie lub podnosić swoich kwalifikacji. Takich osób może być zaledwie 10-30% wśród całej populacji bezrobotnych, ale ryzyko trafienia na obiboka będzie skutecznie zniechęcało pracodawcę do zwiększenia zatrudnienia. Poszukiwanie opiekuna dla osoby starszej czy dla dziecka jest zarówno kosztowne jak i ryzykowne.
Rolą miejskiego pośredniaka nie jest poprawianie sobie statystyk poprzez podsyłanie pracodawcom ludzi którzy na bezrobociu spędzili całą swoją karierę zawodową idąc do pracy tylko po to, aby zdobyć prawo do jakiś zasiłków. Urzędy pracy starają się "pomóc tym ludziom" zdobyć prawo do zasiłku, pomagają też sobie bo wypychają ich na chwilę z systemu by wykazać się skutecznością (to charakterystyczne dla polskiej polityki społecznej zjawisko było komentowane zagranicą).
Tymczasem "pośredniak" powinien przede wszystkim świadczyć usługi na rzecz pracodawcy, tzn. przedstawiać mu osoby zdolne i chętne do podjęcia takiej pracy jakiej wykonania on oczekuje. Rolą pośrednika jest przysłanie właściwego kandydata.
* * *
Dzięki POKL pośrednictwo pracy zostało częściowo wyciągnięte z PUP i jest realizowane przez podmioty prywatne. Jestem zwolennikiem wyciągania pośrednictwa pracy z urzędów bo one nie są przygotowane i nie zamierzają się przygotować do pracy zadaniowej gdzie wynagrodzenie powiązane jest z uzyskanym efektem.
Obecny sposób organizacji systemu pośrednictwa pracy w ramach projektów POKL nie przynosi żadnych rezultatów: służy wyłącznie do wyciągania publicznych pieniędzy pod pozorem pomocy osobom bezrobotnym. System ten jest w Toruniu już tak przeżarty układami i polityką, że jego zburzenie mogłoby być samo w sobie atrakcyjnym celem polityki gospodarczej.
Politycy lekceważą pośrednictwo pracy, chętnie biorą udział w budowaniu układów wokół tych pieniędzy europejskich na aktywną integrację i nie zdają sobie sprawy z efektów jakie mogliby uzyskać poświęcając zasoby miasta budowie efektywnego pośrednictwa pracy.
* * *
Wydaje mi się, że sieć rozbudowanych placówek pośrednictwa pracy działających na zlecenie urzędów pod wspólnym logo, z wyraźną identyfikacją wizualną, wynagradzanych w systemie prowizyjnym ze środków publicznych (europejskich) wyłącznie wówczas, gdy bezrobotny znajduje pracę to właściwy punkt startu.
Krokiem w tym kierunku z pewnością jest powstanie "zielonej linii", co jest wyrazem świadomości roli pośrednictwa pracy na poziomie ministerialnym. Tymczasem obserwacja ewolucji strony internetowej toruńskiego PUP (która najwyraźniej utknęła w martwym punkcie dobrych kilka kadencji temu) jest wyrazem kompletnej ignorancji roli jaką odgrywa pośrednictwo pracy w rozwoju gospodarczym miasta.
Zielona infolinia ministra z PSL nie jest jego jedynym pozytywnym działaniem; trudno mi zarazem wskazać pozytywne działanie toruńskiego PUP o podobnym znaczeniu. Chciałbym zobaczyć rozbudowaną sieć placówek - być może prowadzonych przez organizacje pozarządowe czy prywatne firmy - które działając na zlecenie pracodawców dostają wysokie prowizje za profesjonalne usługi pośrednictwa pracy jakich świadczeniem rynek nie jest zainteresowany.
2. Subsydia dla pracownika - bon zatrudnieniowy i szkoleniowy
Subsydia dla pracownika (worker-side wage subsidies) najczęściej przybierają formę zwolnień podatkowych w formie np. kwoty wolnej od opodatkowania, ale mogą to być także różnego rodzaju vouchery zwiększające wynagrodzenie netto. W przeciwieństwie do subsydiów dla pracodawcy (employer side subsidies), których zadaniem jest stworzenie zachęty finansowej dla pracodawcy żeby zatrudniać osoby bezrobotne zadaniem subsydiów dla pracownika jest zwiększyć zainteresowanie pracownika podjęciem aktywności zawodowej.
W Polsce ta forma wspierania zatrudnienia nie była i nadal nie jest rozpowszechniona. Pojawiła się tak naprawdę dopiero w tym roku w formie bonów szkoleniowych
Subsydia dla pracownika są oceniane jako dużo bardziej efektywne narzędzia zmniejszania bezrobocia niż subsydia dla pracodawców. Reguły ich przyznawania są proste i jasne, podczas gdy próba prowadzenia działalności gospodarczej pod kątem pozyskiwania subsydiów na wsparcie zatrudnienia często kończy się fiaskiem. Firmom po prostu nie opłaca się zdobywać grantów na zwiększenia zatrudnienia z powodu bardzo skomplikowanych warunków ich przyznawania.
Ministerstwo Pracy nadal eksperymentuje z różnymi formami subsydiowania pracodawców: równolegle do bonu szkoleniowego wprowadzony został bon zatrudnieniowy, który uzyskuje pracodawca po spełnieniu określonych znowelizowaną ustawą warunków.
Zasadniczy problem subsydiów dla pracodawców polega na tym, że będą się one wiązały ze sztywnymi warunkami ich utrzymania i karą (zwrot plus odsetki ustawowe) za ich niedotrzymanie. Tymczasem pracodawca zawsze będzie dążył do elastycznych form zatrudnienia. Ministerstwo idzie więc moim zdaniem w złym kierunku.
(Nawiasem mówiąc, jako pracownik na etacie sympatyzuję z ochronnym zapisami w kodeksie pracy ale zdaje sobie sprawę, że naturalnym dążeniem każdego pracodawcy będzie sytuacja w której może wywalić mnie z dnia na dzień bez żadnych konsekwencji finansowych i zatrudnić kogoś innego na moje miejsce a najlepiej widzieć mnie w robocie tylko wtedy gdy jestem mu potrzebny do zrobienia czegoś na czym zarobi. Kwestionowanie naturalnych instynktów pracodawcy zostawiam innym).
* * *
Moim zdaniem stać nas na to, aby pójść w innym kierunku i o wiele dalej, tzn. w stronę voucherów szkoleniowych i zatrudnieniowych wypłacanych pracowników za podjęcie pracy.
Rząd od lat lat utrzymuje kwotę wolną (tax credit) na stałym poziomie; apelowanie do rządu bez reszty pochłoniętego sondażami, kampanią wyborczą do samorządu i parlamentarną w tle nie ma jednak sensu. Trzeba działać w samorządzie.
Voucher zatrudnieniowy byłby dodatkowym wynagrodzeniem wypłacanym w przypadku podjęcia pracy na umowę o pracę które podnosiłoby pensję do poziomu co najmniej 1.4-1.5 tys zł netto (na rękę) wypłacanym równolegle do każdej wypłaconej przez pracodawcę pensji z tytułu umowy o pracę (przy czym za pół etatu byłaby wypłacana połowa kwoty vouchera).
Voucher miejski miałby charakter karty rabatowej (karty lojalnościowej na wzór oferowanej przez sieci handlowe), tzn. za każdy potwierdzony przelew wynagrodzenia z tytułu umowy o pracę przez pracodawcę na rachunek pracownika urząd miasta przelewałby na kartę pracownika określoną kwotę "punktów" przeliczalną na złote, z czego 1/4 tych wirtualnych złotówek można byłoby wypłacić w gotówce natomiast pozostałe środki można byłoby wydawać w wybranych punktach handlowych, w muzeach, kinach, księgarniach, na basenach, itd.
Osoba zarabiająca minimalne wynagrodzenie (1680 zł brutto, 1230 zł netto) dostawałaby więc 200 zł przelewu na voucher z czego 50 zł otrzymywałaby w gotówce a pozostałe 150 zł mogłaby wydać robiąc zakupy w sklepach osiedlowych z którymi samorząd podpisałby stosowne umowy, czyli z pominięciem discountów i dużych sieci handlowych słabo związanych z lokalnym rynkiem.
Osoby zarabiająca więcej dostawałyby voucher na wyższą kwotę. Przykładowe widełki mogłyby kształtować się w następujący sposób:
1800 brutto (1320 netto) => 200 zł
1900 brutto (1400 netto) => 300 zł
2000 brutto (1460 netto) => 300 zł
2100 brutto (1530 netto) => 250 zł
2200 brutto (1600 netto) => 200 zł
2300 brutto (1670 netto) => 100 zł
powyżej 2300 brutto => 100 zl
Ta propozycja zakłada więc podnoszenie wynagrodzeń do poziomu 1.8 tys zł netto.
Tak jak w przypadku każdej karty lojalnościowej trzeba się zastanowić ile punktów (jaką kwotę) można odłożyć i do kiedy trzeba ją wydać (np. w ciągu 1 roku)
Dla osób zarabiających powyżej 2200 zł brutto voucher miałby stałą wartość, np. 100 zł, ale do wykorzystania w ograniczonym zakresie tzn. tylko na zakup ze zniżką 50% niektórych usług miejskich, zwłaszcza takich, które są świadczone z wykorzystaniem osób bezrobotnych (np. robienie zakupów, opieka, sprzątanie, itd). Dzięki temu aby wykorzystać 100 zł z vouchera trzeba zrobić zakupy na 200 zł. Oczywiście w punktach wskazanych przez samorząd.
Wartość vouchera, które wymieniłem należy odnieść do obciążeń fiskalnych wynagrodzenia od strony pracownika, w czym pomoże prosty kalkulator wynagrodzeń. Osoba zarabiająca minimalne wynagrodzenie w wysokości 1680 zł brutto płaci 442 zł składek i podatków, z czego połowa mniej więcej połowa to ZUS (świadczenia emerytalne, rentowe, chorobowe) a połowa podatek wraz ze składką na świadczenia zdrowotne do NFZ (212 zł). Voucher oznacza więc zwrot podatku płaconego przez pracownika - zastępuje credit tax (kwotę wolną) której rząd PO nie chce waloryzować czym zwiększa obciążenia fiskalne najmniej zarabiającym podnosząc - kosztem pracodawców - minimalne wynagrodzenie.
Główną rolą vouchera - oprócz zwiększenia aktywności zawodowej i zachęcania do podejmowania pracy - byłoby upowszechnienie i zwiększenie dostępności do usług które są potrzebne mieszkańcom i które samorząd uznaje za ważne, np. edukacja, wychowanie przedszkolne, zajęcia pozalekcyjne, a ograniczenie lub kontrola wydatków których skutki są niekorzystne dla zdrowia, komfortu życia, dobrobytu, itd.
Voucher powiązany byłby również z aktywnymi działaniami samorządu na rynku pracy, tzn. budowaniem popytu na system usług potrzebnych mieszkańcom, które świadczone byłyby odpłatnie ale płatność następowałby z wykorzystaniem vouchera, np. jeśli samorząd inicjuje tworzenie remontowej spółdzielni socjalnej zatrudniającej bezrobotnych to voucher mógłby być wykorzystany na jej usługi.
Od strony technicznej voucher mógłby być zwyczajną kartą zbliżeniową doładowywaną w lokalnych "job centers", wydawanie wymagałoby zainstalowania "kasownika" w punkcie obsługującym kartę. Gdybyśmy mieli bank pewnie można byłoby pójść krok dalej i wprowadzić karty typu charge lub pre-paid.
(Nawiasem mówiąc, nie widzę potrzeby integrowania wszystkich płatności na jednej karcie... to się nie udaje nawet bankom. W portfelach jest miejsce na dużo plastiku).
* * *
Kolejny elementem strategii byłby voucher szkoleniowy. Przysługiwałby on wszystkim osobom bezrobotnym w kwocie pozwalającej sfinansować dowolne wybrane szkolenie raz w ciągu 12 miesięcy. Wybór rodzaju szkolenia dokonywany byłby w osiedlowym job-center.
Ponadto wszystkie osoby zatrudnione miałyby prawo do skorzystania z dofinansowania na szkolenie podnoszące kwalifikacje (bez wymaganej zgody pracodawcy), dofinansowaniem objęte byłaby przede wszystkim nauka języka obcego.
Takie programy można bardzo łatwo sfinansować ze środków europejskich. Dlaczego się tego nie robi? Otóż moim zdaniem odpowiedź jest prosta: urzędy pracy wolą ogłaszać "konkursy" i rozdawać pieniądze wybranym przez siebie firmom, stowarzyszeniom i fundacjom, które organizują takie szkolenia jakie im wygodnie oferować zamiast takich jakie są potrzebne na rynku pracy.
Moim zdaniem to powinno wyglądać raczej tak, że bezrobotny przychodzi do lokalnego centrum pracy i tam przegląda ogłoszenia o pracę i jeśli widzi, że poszukiwani są kierowcy to robi kurs prawa jazdy.
Moim zdaniem to powinno wyglądać raczej tak, że bezrobotny przychodzi do lokalnego centrum pracy i tam przegląda ogłoszenia o pracę i jeśli widzi, że poszukiwani są kierowcy to robi kurs prawa jazdy.
* * *
Kolejnym elementem wspierania rynku pracy który byłby odpowiedzią problem bezrobocia młodych byłoby wprowadzenie systemu dualnego, który funkcjonuje w Niemczech. System dualny polega na tym, że kształcenie odbywa się pół na pół: w miejscu pracy i u pracodawcy. "Learning by doing" - tylko w ten sposób można nauczyć się zawodu. Organizowanie szkoleń poza miejscem pracy jest mało efektywne. Młodzi Niemcy połowę czasu spędzają w szkole a połowę w firmach, które uczą ich wykonywania zawodu.
Spójrzmy na Toruń. Zespół Szkół Samochodowych wygląda tak, jakby czas zatrzymał się tam w 1989 roku. Michał Zaleski nie tknął tej instytucji. Liczba samochodów na toruńskich drogach za kadencji Zaleskiego wzrosła niemal dwukrotnie - a po wyglądzie "samochodówki" widzę, że jej budżet raczej się kurczy.
Podobnie jest z innymi uczelniami technicznymi, które kształcą młodych ludzi: szkołą elektryczną i elektroniczną czy zespołem szkół zawodowych. Z powodu lekceważenia przez Czas Gospodarzy szkół w ogóle a szkół zawodowych i technicznych w szczególności szanse młodych ludzi na pracę w Toruniu są gorsze niż np. w Bydgoszczy, gdzie "samochodówka" to nowoczesna uczelnia.
Spójrzmy na Toruń. Zespół Szkół Samochodowych wygląda tak, jakby czas zatrzymał się tam w 1989 roku. Michał Zaleski nie tknął tej instytucji. Liczba samochodów na toruńskich drogach za kadencji Zaleskiego wzrosła niemal dwukrotnie - a po wyglądzie "samochodówki" widzę, że jej budżet raczej się kurczy.
Podobnie jest z innymi uczelniami technicznymi, które kształcą młodych ludzi: szkołą elektryczną i elektroniczną czy zespołem szkół zawodowych. Z powodu lekceważenia przez Czas Gospodarzy szkół w ogóle a szkół zawodowych i technicznych w szczególności szanse młodych ludzi na pracę w Toruniu są gorsze niż np. w Bydgoszczy, gdzie "samochodówka" to nowoczesna uczelnia.
* * *
Program będzie składał się z bardzo wielu działań (trzeba nad tym trochę popracować, żeby je wymienić) ale wszystkie te działania mają zmierzać do jednego, jasno postawionego przed kierownictwem placówek, celu:
- w ciągu 4 lat toruńskie uczelnie techniczne mają być najlepsze w kraju
Pieniądze nie grają roli - jeśli dyrekcja przekonująco pokaże, że potrzebuje pieniądze na określone, nawet bardzo drogie działania, które ten cel zrealizują.
1. Określenie kluczowych uczelni technicznych:
- samochodówka
- zespół szkół elektrycznych i elektronicznych
- ekonomik
- gastronomik
- itd.. (nie znam wszystkich)
W uczelni samochodowej realizowane byłyby następujące działania: staże i praktyki w fabrykach samochodów w całej Europie także w trakcie roku szkolnego, współpraca z biurami projektowymi zajmującymi się projektowaniem aut i części samochodowych, bieżąca współpraca z warsztatami samochodowymi i MZK (które za Zaleskiego zabrało ważne usługi z "samochodówki" co było decyzją, którą mógł podjąć psychol, nie prezydent) rozbudowa program staży i praktyk w połączeniu z nauką języka angielskiego - technicznego, częste wyjazdy zagraniczne nauczycieli i uczniów, nacisk na praktyczną naukę zawodu, specjalizacje określone przez producentów samochodów, części samochodowych,
Podobny opis potrzebny dla uczelni elektrycznych, elektrotechnicznych, gastronomicznych.
Ważna sprawa: pieniądze mają być na stypendia indywidualne, osobowe (dla uczniów i nauczycieli) oraz na konkretne projekty które mają mieć harmonogram i opis celów.
* * *
Budżet programu gospodarczego określiłbym w następujący sposób:
1. Bank rozwoju
W części kapitałowej budowanie funduszu obejmowałoby okres ok 5-10 lat: w tym czasie okresie akcje kredytowe dynamicznie zwiększałyby aktywa. Roczna akcja kredytowa początkowo wynosiłaby 20 mln potem z roku na roku rosłaby do 50-70 mln zł rocznie. Z czasem spłaty ratalne finansowałyby akcje kredytowe tak, jak dzieje się to w banku więc już po jakiś 6 latach nie dorzucałbym tam ani grosza. Proszę zwrócić uwagę na przewagę tej koncepcji nad koncepcją "wydawania pieniędzy z budżetu miasta i rosnącego zadłużenia", którą proponuje Zaleski z Całbeckim
- realnym kosztem dla budżetu byłoby dofinansowanie dużej części kredytowanych przedsięwzięć na poziomie ok 10-20 mln zł rocznie po 3-5 latach działalności. To dofinansowanie tak naprawdę brałbym właśnie z Unii Europejskiej.
2. Voucher miejski
Koszt vouchera miejskiego jest, tak jak zapowiadałem, bardzo wysoki i nie byłbym w stanie sfinansować go ze środków europejskich. Skalkulowałem go w następujący sposób: mamy w Toruniu ok 90-95 tys zatrudnionych. Voucher na poziomie 200-300 zł (średnio 250 zł) uzyskiwałoby ok 30 tys osób, co miesięcznie zamyka się kwotą 7.5 mln zł. Pozostałe 60 tys pracujących w Toruniu otrzymywałoby voucher w wysokości 100 zł, co daje dodatkowo kwotę 6 mln zł miesięcznie. W sumie więc miesięczne koszty vouchera to 13.5 mln zł a roczne sięgają 160 mln zł.
Budżet miasta ma obecnie nadwyżkę operacyjną na poziomie 100 mln zł (po korekcie o księgowe sztuki związane z "refakturowaniem" hali sportowej w wysokości 60 mln zł robionej po to, by umożliwić poprawę wskaźnika zadłużenia i pozwolić je zwiększać; podobnie jak budżet MZK zresztą). Koszty wprowadzenia ulgi podatkowej o której piszę byłyby więc na pierwszy rzut oka bardzo wysokie, ale do udźwignięcia.
Sens ekonomiczny vouchera miejskiego tkwi w tym, żeby tych kosztów nie ponosić. Jak? Póki voucher nie jest wymieniany na walutę (złotówki) jego koszt wynosi tyle co koszt druku pieniądza.
Chodzi o to, żeby voucher (papier) był w obiegu jak najdłużej, tzn. osoba, która go otrzymała jako dodatek do wynagrodzenia zapłaciła nim komuś, kto następnie wykorzysta go do zapłaty komuś innemu za kolejny towar i usługę.
Im więcej nowych towarów i usług miejskich, które wcześniej nie były wytwarzane a teraz są wprowadzimy do obiegu tym więcej osób będzie potrzebnych do ich wytworzenia i tym wyższy uzyskamy wzrost gospodarczy...
Voucher okazuje się więc być bardziej efektywny niż credit tax (zwiększenie kwoty wolnej) który mógłby zastosować rząd ponieważ na poziomie lokalnym jego zastosowanie pozwala oddziaływać selektywnie.
Ostatecznie voucher będzie wymieniony przez kogoś na gotówkę, to nie ulega wątpliwości. Koszt wydrukowania vouchera będzie musiał być poniesiony. Ale nie tego dnia gdy zostanie wprowadzony do obiegu tylko dopiero wtedy, gdy zostanie wymieniony na walutę. W tym czasie voucher powinien cyrkulować skłaniając do podjęcia pracy, do wytwarzania nowych usług i produktów miejskich, do orientacji na produkcję wytwarzaną lokalnie.
Zasadniczy problem polega na tym, że od każdej transakcji naliczany jest podatek VAT a urząd skarbowy nie przyjmie płatności voucherem. Podatek dochodowy również powoduje pewien odpływ ale dużo mniejszy. Myślę jednak, że udałoby się VAT kreatywnie obejść, tzn. emisją vouchera zajmowałaby się spółka która miałaby prawo do stosowania odliczeń.
3. Voucher szkoleniowy - wystarczy tylko zmienić formę wydawania środków europejskich wymieniając istniejące programy
4. System dualny w szkołach - w Niemczech koszty netto tego systemu są relatywnie niewielkie, w Polsce obawiam się, że byłoby inaczej. Doświadczenia innych krajów opisane w publikacjach które wymieniłem pokazują, że subsydiowanie zatrudnienia od strony pracodawcy nie przynosi rezultatów. Moim zdaniem w przypadku systemu dualnego takie subsydia by się sprawdziły, tzn. koszt nauczania zawodu w miejscu pracy powinien być ponoszony głównie przez samorząd bez narzucenia warunków zmuszających pracodawcę do zatrudnienia absolwentów uczelni.
Dopisałem informacje o kosztach realizacji tych działań; na razie nie chce mi się pisać nic więcej, idę sobie poczytać
OdpowiedzUsuńhttp://www.biztok.pl/ey-przedsiebiorca-roku/menadzerowie-powinni-miec-jak-najmniejsza-pensje_a18613
Usuńciekawe.
Lista świętych krów dla rządu PO + PSL:
OdpowiedzUsuńhttp://www.nowiny.pl/biznes/104105-gornicy-poslowie-nauczyciele-i-duchowni-czyli-ile-doplacamy-do-cudzych-zarobkow.html
OdpowiedzUsuńKoncepcja vouchera jest dość młoda i dość eksperymentalna.
Co nie znaczy, że się z niej wycofuję:) Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że mogłaby się sprawdzić zwłaszcza do obsługi bardzo potrzebnych usług, np. płatność za stołówki szkolne, opiekę nad dzieckiem, przedszkole, żłobek, mieszkanie, wyżywienie, kulturę, sport, edukację, wypoczynek wakacyjny dla dzieci, rodzin, itd.
Usuń