Most na Waryńskiego

Most na Waryńskiego
Lata 70. Rys. inż. A. Milkowski. Sensowna lokalizacja trasy mostowej (zmieniona przez Zaleskiego)

niedziela, 15 lipca 2012

IV władza w samorządzie

Prywatnie - sympatyczni, uśmiechnięci młodzi ludzie. Zawodowo - wypaleni, zblazowani, przestraszeni lub leniwi. O kim mowa? O toruńskich dziennikarzach.

Prowadząc bloga zdaję sobie sprawę, jak trudno pisać krótko o zagadnieniach trudnych i złożonych. Czytując toruńską prasę widzę, jak łatwo zrezygnować z ambicji pisania o sprawach ważnych. Osoby zaangażowane choć trochę w sprawy miasta na pewno nie znajdą inspiracji w toruńskiej wyborczej. Tam panuje przekonanie, że "nas nie obchodzi gdzie ten most powstanie" lub ewentualnie "ja się nie znam". Moim zdaniem sprawa lokalizacji mostu jest tak prosta, że dziennikarz który nie potrafi o niej pisać nie będzie w stanie przedstawić czytelnikowi dużo bardziej złożonych problemów miejskich.


Najbardziej jednak zdumiała mnie zasłyszana niedawno odpowiedź, że "my o tym nie piszemy, bo ludzi to nie interesuje". W ten sposób do śmietnika natychmiast trafiają tematy złożone i ważne z punktu widzenia interesu publicznego. Ile się trzeba namęczyć, żeby je zaprezentować! Pewnie trzeba by napisać kilka wersj artykułu, spędzić nad nim w pracy kilka dni zastanawiając się nad właściwą formą. A ile potem pojawi się głosów krytycznych! Dużo prościej zrobić wycieczkę na plac budowy mostu i napisać z niej relację.

W społeczeństwie obywatelskim funkcjonują niezależne od władzy środowiska, często branżowe. W Toruniu zostały one poddane silnej erozji spółdzielczej: w zasadzie przestało istnieć Towarzystwo Urbanistów Polskich, które wnosiło kapitał kilku dekad i pokoleniowej pracy nad ładem przestrzennym bardzo dynamicznie rozrastającego się w powojennych dekadach miasta. SARP został zmarginalizowany, ostatnio głośno o nim było, gdy prezydent tłumaczył się z błędów w konkursie na salę koncertową na Jordankach. 

SITK, czyli Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Komunikacji zwracał kiedyś uwagę na błąd jakim jest zmiana lokalizacji mostu. Dziś szefem SITK jest inż. Stefan Kalinowski, wicedyrektor MZD, człowiek w którego kompetencje mocno wątpię, którego mądrej wypowiedzi nie pamiętam. 

W MZD pracują ludzie, którzy umieją wykonywać wolę prezydenta, to znaczy organizować przetargi z jedynym kryterium (najniższa cena) na wskazane inwestycje. Kiedyś wytknąłem im w prezentacji jeden pas na Broniewskiego przy Reja (zablokowany przystankiem PKS bez zatoczki) - ktoś im wreszcie kazał usunąć bubla straszącego przez wiele lat. Odpowiedzi MZD do instytucji, w których interweniuję przygotowuje kancelaria prawna z Poznania, bo drogowcy nie znają ani prawa środowiskowego, a pewnie i budowlane oraz warunki ledwo (bo to przecież zadanie projektanta). Nie ma tam żadnego doświadczonego urbanisty, który widziałby coś więcej niż pas drogowy.

NOT uhonorował nagrodą Michała Zaleskiego. Czyli inżynier Wojtek (tak publicznie zwraca się do niego inżynier Stefan z MZD) uhonorował nagrodą prezydenta, który dokonuje na Wschodniej największej w dziejach Torunia głupoty drogowej i urbanistycznej. I jednocześnie ów inżynier Wojtek projektuje przejście podziemne pod pl.Rapackiego.

Myli się ten, kto przypuszcza, że SITK czy NOT będą debatowali nad najlepszym rozwiązaniem dla pl.Rapackiego. Myli się każdy, kto wierzy, że powstanie inny, alternatywny projekt. Środowisko dokona autocenzury i padnie na kolana przed człowiekiem, którego drogowa głupota kosztuje 300 baniek z okładem.

W Miejskiej Pracowni Urbanistycznej przygotowują plany miejscowe. Nie wiem, czym się kierują wskazując przeznaczenie terenów. Wiem jednak, że nie pracuje tam żaden specjalista od kształtowania układów drogowych, który wziąłby pod uwagę konieczność budowy obiektów infrastruktury drogowej (węzłów, tuneli, wiaduktów) i patrzyłby na układ komunikacyjny jako całość (dla transportu zbiorowego, indywidualnego, mając na uwadze miejsca parkingowe, integrację różnych rodzajów transportu, itd).

Dziennikarze patrzyli jak giną niezależne toruńskie organizacje, stowarzyszenia, środowiska branżowe. Widzieli jak odchodzą, jak marginalizowani są ludzie o dużym dorobku i doświadczeniu zawodowym. Milczeli wówczas, dziś nie mają z kim prowadzić rozmów i wywiadów na tematy fundamentalne dla rozwoju miasta.

Wpływ mediów na jakość rządzenia w Toruniu mógłby być bardzo duży. A do czego się sprowadza? Swego czasu red. Behrendt odgrażał się MZD, że Gazeta Wyborcza dopilnuje aby na pl. Hoffmana pojawiła się sygnalizacja świetlna na przejściu dla pieszych. I jest! Czy to nie sukces toruńskiej prasy? Co prawda tylko na jednej jezdni, co prawda obok - na Sienkiewicza - jest znacznie bardziej niebezpieczne skrzyżowanie bez świateł, ale ten przykład pokazuje dziennikarską władzę. Tylko jak dziennikarze z niej korzystają? Dziełem GW jest jedna, skromna sygnalizacja świetlna. Brawo, panowie i panie! To jest wasz wkład w infrastrukturę drogową Torunia.

Lista tematów zignorowanych przez dziennikarzy jest bardzo długa: od zaopatrzenia w mieszkania i wymiany zasobów lokalowych, przez remonty gminnych zasobów mieszkaniowych, politykę społeczną, edukację, układ komunikacyjny, zieleń miejską, politykę kulturalną, inwestycje, budżet, wsparcie przedsiębiorczości, informatyzację i dostęp do nowych technologii, ekologię, odnawialne źródła energii, bezrobocie, środki unijne, itd.

Zdaje sobie sprawę, że najciekawszym zdaniem Kamila Sakałusa na jego blogu będzie: "wierzę w wolny rynek", choć dziś na świecie mało kto w niego wierzy. Ale czy naprawdę nie ma nikogo kto podejmie się nietrywalnego pisania o rzeczach ważnych i trudnych w polityce miejskiej? Cóż więc hamuje toruńskie media przed wpływaniem na poprawę warunków życia mieszkańców i rozwój miasta? Brak wiedzy? Niepewność? Brak umiejętności warsztatowych? Brak zaufania w swoje zdolności poznawcze? Lenistwo? Niechęć? Strach? Wygoda?

Cieszę się, że w ramach projektu Restart w Toruniu gościł prof. Andreas Billert. Jego opinie starły się nie tylko z banalnymi pomysłami prof. Andrzeja Szmaka, toruńskiego specjalisty od spraw rewitalizacji, ale również z wolnorynkowymi wnioskami habilitowanego w toruńskiej prasie Kamila Sakałusa wyciągniętymi przy piwie na Szczytnej. Trzeba było jednak posiłkować się desantem z Poznania, żeby w ogóle na poziomie rozmawiać o całościowej polityce miejskiej na Starówce. Środowiska lokalne z takiej debaty raczej rezygnują, moim zdaniem z jednej przyczyny: by uniknąć starcia z pomysłami gospodarza Torunia.

Chciałem dziś na blogu umieścić mały witraż - ołtarzyk - z Michałem Zaleskim w roli głównej, ale stwierdziłem, że ktoś mógłby uznać że mam na jego punkcie obsesję. Witraż składałby się z serii zdjęć na których Michał Zaleski gratuluje, odbiera gratulacje, ściska się, winszuje, wita różnymi osobami. Na tym witrażu zobaczylibyście ile środowisk: od gospodarki po kulturę, od budownictwa po sport, od Rydzyka po senatora, zostało już wciągniętych w orbitę spółdzielczości i nigdy się z niej nie wyplącze. Dziennikarzom trzeba przyznać jedno: jak byli, tak dalej są i będą obojętni na zjawiska, które ich otaczają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz