Most na Waryńskiego

Most na Waryńskiego
Lata 70. Rys. inż. A. Milkowski. Sensowna lokalizacja trasy mostowej (zmieniona przez Zaleskiego)

czwartek, 12 grudnia 2013

Z synem prezydenta


Wielkie pieniądze, wielka afera

efekty "pozyskania" pieniędzy unijnych - przez całe 4 tygodnie
po 6 godzin dziennie uczyli się zarządzać swoim czasem... 
To było Zadanie 5, ciekawe jak wyglądały pozostałe 


Andrzej Padniewski w Pomorskiej (a wcześniej na anty-torun.pl) wpadł na trop wielkiej afery. Uwaga, chodzi o grubą forsę, ponad 200 kawałków! A dokładnie 201,203.10 zł. (Padniewski tak upaja się odczytywaniem tego liczebnika, że podejrzewam autoironię).

Nie zgadzam się z takim dziennikarstwem. To zresztą nie jest dziennikarstwo. 

Prezydentowi może i wolno. Wy, dziennikarze, do takiego poziomu nie powinniście się zniżać.



Partnerstwo w projektach POKL to często warunek uzyskania dofinansowania, jest zwykle dodatkowo punktowane w konkursie. Zwraca się uwagę zwłaszcza na współdziałanie trzeciego sektora z samorządem i instytucjami publicznymi. Bardzo często wygląda to tak, że projekty przygotowują fundacje i stowarzyszenia, a urząd po prostu do nich przystępuje. Niby z jakich powodów urzędnicy mieliby odmówić wzięcia udziału w projekcie napisanym przez instytucję pozarządową? W końcu Unia go sponsoruje i jeśli ów projekt "wygrywa w konkursie" to przynajmniej w założeniu powinien przynosić jakąś wartość lokalnej społeczności. 

Problem polega na tym, że dla urzędników taki partnerski projekt wymaga dodatkowych czynności, które trzeba wykonać oprócz regularnych obowiązków; najczęściej też nikt w urzędzie za tę pracę nie dostaje żadnej ekstra kasy (a jakby dostał, dopiero prasa miałaby pożywkę). Inicjatywy, którym nie wypada odmówić, a jednocześnie wymagają dodatkowego zaangażowania, które trzeba zaplanować w swoim jakże napiętym grafiku służbowych obowiązków są dla urzędników prawdziwym przekleństwem. Pracowałem w urzędzie dwa lata i poznałem tam taki sposób myślenia.

Przypomnę Projekt Restart, który co prawda nie był realizowany w ramach POKL, ale również zakładał partnerstwo między urzędem a fundacją (lider projektu). Urzędnikom nie sposób było odmówić w nim udziału, chociaż wiązało się to uczestniczeniem w dyskusjach i warsztatach poza regularnymi godzinami pracy. Fundacja zaprosiła ekspertów, organizowała spotkania, opłacała z projektowych środków faktury za poniesione koszty realizacji projektu.

* * *

A teraz fakty, o których pisze Padniewski: fundacja, w której dwa lata temu prezesem był syn prezydenta złożyła w tym roku wniosek o dofinansowanie projektu na pełne 200 tys zł, które miały być przeznaczone na szkolenia dla urzędników i przedstawicieli organizacji pozarządowych z Torunia. Aby projekt zyskał dofinansowanie niezbędne było podpisanie umowy partnerskiej z Urzędem Miasta. 

Z jakich powodów urzędnicy mieliby odmówić sobie i przedstawicielom trzeciego sektora darmowych, unijnych szkoleń, które załatwi jakaś fundacja? Dlatego, że dwa lata temu prezesem tej fundacji był syn prezydenta, a pieniądze, które fundacja otrzyma zostaną wykorzystane na opłacenie szkoleń, tzn. trenerów, kosztów wynajmu sal szkoleniowych, cateringu? 

Każdy, kto zna "specyfikę" projektów POKL polegającą na politycznym skubaniu publicznych pieniędzy na ogromną skalę przy braku społecznych i ekonomicznych efektów tego unijnego rozdawnictwa będzie rozczarowany publikacją Padniewskiego. Bardzo chciałby bowiem zobaczyć, jak prasa czyści wreszcie tę stajnię Augiasza pytając choćby o efekty wydanego jednego miliarda złotych na przeciwdziałanie bezrobociu w województwie kujawsko-pomorskim. Kto otrzymał te pieniądze? Do kogo trafiły i co się z nimi stało? Z jakim skutkiem "rozpłynęły się w fakturach"? Zapewniam, że odpowiedź na pytanie "kto" byłaby o wiele ciekawsza, a rząd wielkości kwoty "pozyskanej" w niektórych przypadkach mógłby być nawet około 100 razy wyższy.

* * *

Nie wierzę, że doczekam czasów, w których prasa ujawni takie informacje. Wydawca Pomorskiej, podobnie jak wydawcy innych toruńskich gazet chętnie sięga po dotacje z POKL i doskonale rozumie na czym te projekty polegają (patrz wyżej).

Niegospodarność wynikająca ze zmiany lokalizacji mostu przekracza 300 milionów; jest to jednak tylko kropla w oceanie kosztów, jakie ponosić będzie miasto w konsekwencji wyboru wariantu na Wschodniej. Przyczyny zmiany lokalizacji były jasne dla każdego, kto słyszał o sprawie zakrętów wokół Kabo. Toruńska prasa w pewnym momencie zaczęła wyciszać sprawę. (Przypomina się stwierdzenie Grzegorza Giedrysa: w sprawie mostu popieram brata).

Nie potrafię rozczulać się nad Michałem Zaleskim, po prostu nie umiem, i dlatego trochę naokoło wyrażę swoją dezaprobatę wobec publikacji Padniewskiego: redaktorze, czy naprawdę musisz na siłę mieszać do polityki młodego Zaleskiego? Nie wystarczy, że Toruń ma problem z seniorem?



2 komentarze:

  1. Autorem artykułu w Pomorskiej jest Andrzej Padniewski, a nie Wojciech Giedrys. Muszę poprawić wpis, a Giedrysa przepraszam za pomyłkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brakuje jeszcze coachingów z projektów PO KL...

    OdpowiedzUsuń