Most na Waryńskiego

Most na Waryńskiego
Lata 70. Rys. inż. A. Milkowski. Sensowna lokalizacja trasy mostowej (zmieniona przez Zaleskiego)

czwartek, 2 października 2014

Europa robi w Polsce dobry interes


Każdy wpis podważający trafność wyboru polityki gospodarczej
opartej na absorpcji środków unijnych powinienem zaczynać od 
zdania: jestem euroentuzjastą.


Nie chcę rozstawać się ze swoim bordowym paszportem i możliwościami, które on otwiera. Skoro Europa daje szanse nawet Donaldowi Tuskowi, którego angielski pozostawia wiele do życzenia to i mnie będzie łatwiej odnaleźć się w życiu przy otwartych granicach. 


Wspominam o znajomości języka obcego dlatego, że w zachowaniu Donalda Tuska po wyborze na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej zabrakło podziękowania tym, którzy wyjechali zagranicę budując renomę pracownika z Polski. 



Moim zdaniem ten pozytywny obraz Polski zbudowany przez ostatnią falę emigracji miał bardzo istotny wpływ na wybór szefa PO na stanowisko przewodniczącego Unii. Polacy którzy wyjechali zagranicę często zaczynali od pracy znacznie poniżej swoich kwalifikacji stopniowo zyskując uznanie. W ten sposób niejako wypracowali Tuskowi możliwość rozpoczęcia kariery w Europie od wysokiego w hierarchii europejskiej polityki stanowiska.

* * * 

W tym wpisie chciałbym powrócić do związków między polityką europejską a krajową polityką gospodarczą i jeszcze raz spojrzeć na liczby z których wynika, że wybraliśmy najprostszy i zarazem zły kierunek.


Rocznie w latach 2007-2013 (mld eur)

Rocznie w latach 2007-2013 (mld zł)

Razem w latach 2007 - 2013

Wydatki z programów europejskich w latach 2007-2013
ze względu na źródło finansowania



Tempo wzrostu długu publicznego w Polsce w latach 2008-2013


* * *

Kilka słów na temat tych liczb. Znana jest kwota środków przyznanych Polsce w budżecie obejmującym okres 7 lat: 100 mld euro czyli ok 400 mld zł, co rocznie daje 13.5 mld euro dofinansowania do projektów w ramach programów operacyjnych. Nasza roczna składa do wspólnego budżetu to ok 3.5 mld euro. Aby skorzystać z dofinansowania trzeba wnieść wkład własny - w tym miejscu trochę zabawiałem się liczbami wybierając do prezentacji proporcje: 60% środków europejskich przy 40% wkładzie własnym. Ta proporcja powinna uwzględniać środki uznane za niekwalifikowalne lub niewykorzystane co zwiększa inwestycje bez zwiększania dofinansowania. Przyjęcie wkładu własnego średnio na poziomie 40% może być zbyt optymistyczne biorąc pod uwagę skalę nieprawidłowości w ramach projektów informatycznych czy infrastrukturalnych.

Dążąc do absorpcji całej alokacji na lata 2007-2013 realizowaliśmy rocznie "inwestycje" na poziomie 21.5 mld euro czyli ok 90 mld złotych, co stanowi ponad 5% PKB Polski. O tym jak należy interpretować ten wskaźnik napiszę dopiero na końcu, na razie chciałbym opowiedzieć co wynika z wykresów zamieszczonych powyżej dla finansów publicznych.

Jeśli uwzględnimy naszą roczną składkę do budżetu Unii na poziomie 3.5 mld euro w tych 21.5 mld euro inwestycji to okaże się, że środki krajowe stanowią ponad 50% całości inwestycji. Proste przemnożenie danych rocznych przez okres 7 lat daje następujący wynik: w latach 2007-2013 "zainwestowaliśmy" ok 620 mld złotych z czego 327 mld (52%) stanowiły środki krajowe a 292 mld (48%) środki europejskie. 

Zmieniając udział wkładu własnego kwoty te mogą się zmienić, realizacja perspektywy 2007-2013 przesunięta jest co najmniej o +2 lata, ale sposób działania modelu który próbuję scharakteryzować nie powinien ulec zmianie.

* * * 

Przyjmijmy na chwilę, że finanse publiczne są zrównoważone, deficyt jest na poziomie długoterminowego wzrostu gospodarczego i zadłużenie do PKB utrzymuje się na stałym poziomie, czyli zakładamy że w budżety europejskie wkraczamy w sytuacji stabilnej, pożądanej.Wówczas wkład własny w inwestycje europejskie - które musimy realizować aby odzyskać zapłaconą składkę i cieszyć się wysokim poziomem wykorzystania alokacji - spowodowałby dodatkowy wzrost zadłużenia przynajmniej na poziomie 32 mld zł rocznie, co stanowi 5% długu z roku 2008. Aby utrzymać wskaźnik długu do PKB na stałym poziomie musielibyśmy uzyskiwać 5% wzrostu gospodarczego ponad poziom steady-state. Z góry mogę wam powiedzieć, że jest to nierealne w obowiązującym w Polsce ustroju gospodarczym (taki wskaźnik byłby realny np. w Chinach - kosztem niewolniczej pracy i wyzysku).

Tymczasem tempo wzrostu gospodarczego w latach 2007-2013 - a więc w latach absorpcji środków europejskich - spadło z ponad 6% do niecałych 2%. Nic więc dziwnego, że rząd stanął przed koniecznością finansowania wkładu własnego w "inwestycje" poprzez wzrost zadłużenia w relacji do PKB znacznie powyżej przewidywań które i tak nie gwarantowały stabilności finansowej budżetu. Relacja długu do PKB musiała ulec znacznemu pogorszeniu. Źródłem współfinansowania wkładu własnego w programy europejskie przestał być wzrost gospodarczy. On po prostu nie daje rady z tak dużą skalą interwencji o czym niestety żaden ekonomista nie mówi. Zaskoczony Rostowski musiał najpierw podnieść podatki, a potem zaczął stosowanie sztuczek księgowych, tzn: zmniejszył składkę do OFE a ostatecznie dokonał demontażu II filaru. 

Kwestię słabnącego wzrostu gospodarczego rząd medialnie wygrał prezentacjami o zielonej wyspie (to jest tylko chwyt marketingowych bo w krajach notujących spadek PKB w kolejnych latach wzrost był znacznie wyższy niż w Polsce. To zresztą oznacza, że - przynajmniej na razie - mieliśmy do czynienia z krótkotrwałym zahamowaniem aktywności gospodarczej w Europie wynikającym z niepewności na rynkach finansowych. Niepewność ta przełożyła się w sposób trwały na kursy walutowe całkowicie zmieniając ich długoterminowy trend co w dużej mierze zadziałało na naszą korzyść utrzymując tempo wzrostu gospodarczego powyżej 1% dzięki uzyskaniu równowagi na rachunku obrotów bieżących - co akurat jest największym polskim sukcesem gospodarczym ostatniego 10-lecia a zostało zmarginalizowane przez Tuska).

* * * 

Zmierzam do tego, że ładujemy się w programy europejskie mierząc nasz sukces gospodarczy poziomem absorpcji udostępnionych nam funduszy, gdy ich konstrukcja jest taka, że zdobycie dotacji wymaga wniesienia własnych środków i wydania ich wg narzuconych z zewnątrz reguł, które nie wynikają ani z oczekiwań rynkowych ani z oczekiwań społecznych. Zdobycie i wydanie pieniędzy wynika bowiem wyłącznie z celów, oczekiwań i aspiracji politycznych.

Blisko 1/3 środków które rzekomo "inwestujemy" w gospodarkę to środki na dotowanie rolnictwa, które już dziś korzysta w Polsce z rozległych preferencji takich jak dotowany KRUS w obszarze składek na ubezpieczenia społeczne czy przywilejów podatkowych.

Jednocześnie o ponad 30 mld złotych rocznie powiększamy dług publiczny i zwiększamy koszty jego obsługi tylko dlatego, że "musimy wykorzystać środki europejskie".

Aby utrzymać relację długu do PKB na niezmienionym poziomie, widząc, że dług rośnie w tempie ok 4% tylko z powodu zaangażowania w projekty unijne, musimy uzyskiwać 4% rocznego wzrostu PKB po to, aby nie psuć swojego DTI. To nierealne. To nieopłacalne i na dłuższą metę głupie.

Gdybyśmy podobną dyskusję przeprowadzili w latach 70-tych wokół planów inwestycyjnych Gierka okazałoby się, że rozwój na kredyt ze źródeł zewnętrznych jest obarczony ryzykiem, którego nie warto podejmować. Mimo tego, że dziś takie obliczenia można zrobić od ręki na blogu dyskusja o inwestycyjnej pułapce jawi się niczym herezja.

Nic dziwnego, że perspektywa 2014-2020 będzie nasycona wydatkami samorządowymi: aby wprowadzić kolejne 600 mld złotych inwestycji publicznych trzeba zwiększyć zadłużenie o co najmniej 200 mld. Skoro rząd nie ma już pola na żadne manewry, deflacja pogrąża budżet, dług publiczny na absorpcję środków unijnych muszą zwiększać samorządy (oraz takie "dzieła" jak Polskie Inwestycje Rozwojowe, choć minister Sienkiewicz nieoficjalnie proponował prezesowi Belce prostsze metody: druk pieniądza).

Ekonomista stwierdzi, że nie ma żadnego znaczenia czy dług weźmie rząd czy samorząd. To prawda, ale spoglądam na to subiektywnie i odnoszę wrażenie, że dla ludzi dużo bardziej dotkliwe są cięcia samorządowe mimo, że łatwiej sprzedają się w mediach (np. budowa mostu na działce znajomej ma ścisły związek ze zwolnieniami w szkołach nawet jeśli Lenz zmieni zdanie i odpali 150 mln zł dodatkowej dotacji bo te pieniądze zostają wydane na drogi a nie na zatrudnianie zwolnionych wcześniej nauczycieli; a jednak to właśnie lokalne gazety z zadziwiającą łatwością pierdną o "sukcesie" przez który przynajmniej kilka osób straciło pracę, zamiast bronić się przed takimi działaniami, występować w obronie ludzi a przeciw partyjnej nomenklaturze).

Powróćmy jednak do kwestii związku między wydatkowaniem 90 mld zł rocznie na "inwestycje" a wzrostem gospodarczym. W tych 90 mld złotych rocznie jest przecież blisko połowa środków zewnętrznych. Czy nie warto po nie sięgnąć? 

Zawsze wybierałem makroekonomię bo w w przeciwieństwie do mikro udziela na takie pytania bardzo jasnej odpowiedzi: ten pieniądz jest neutralny dla wzrostu gospodarczego. Jakie znaczenie ma 100 mld euro z Unii które otrzymamy jeśli wpłacimy 25 mld euro składki i poniesiemy wydatki w ramach wkładu własnego na poziomie 54 mld euro, czyli w sumie 75 mld euro?


* * *
Dotacja z Unii - ten efekt beneficjenta netto - ma dokładnie takie znacznie jak druk pieniądza z przeznaczeniem na realizację inwestycji. Makroekonomista wie co to jest wzrost gospodarczy i skąd się bierze. Źródłem wzrostu nie jest dodrukowanie złotówek w zamian za euro przekazane przez Komisję Europejską. Taki sam wzrost można uzyskać drukując złotówki bez przyjmowania euro na rachunki NBP, bo to euro i tak ostatecznie finansuje zakup jakiś euroobligacji z przeznaczeniem bądź to na stabilizowanie strefy euro bądź na jej rozwój. Dotacje europejskie wytwarzają krótki impuls popytowy, w naszym przypadku w skali 2-3% PKB rocznie charakterystyczny dla wzrostu podaży pieniądza.

Proszę wskazać choć jeden kraj kraj który prowadząc taką politykę gospodarczą, jaką wybrała Polska w ostatnich latach, dogoniłby bogatsza część świata. Nie ma takich przykładów w historii gospodarczej.

Efekt ekonomiczny "inwestycji" ze środków europejskich nie istnieje. Gospodarka się od tych "inwestycji" nie rozwija. To są środki dzięki którym można wybudować ławki w parkach, zbudować linię tramwajową czy wybudować obwodnicę. Szkoda tylko, że na ogół efektywność ich wydawania jest dużo gorsza niż środków krajowych: każdy projekt z Unii musi mieć koszty zarządzania projektem, koszty pośrednie, koszty kateringu, koszty przygotowania wniosków o płatność i ich weryfikacji, koszty napisania programu operacyjnego, pracy instytucji wdrażającej, pośredniczącej i certyfikującej... Na końcu, jak dobrze pójdzie, powstanie plac zabaw. Jak pójdzie źle to cały rynek zostanie wybrukowany jak we Włocławku czy Toruniu. Tę samą ławkę, linię tramwajową czy obwodnicę można wybudować uzyskując przy okazji trwały efekt gospodarczy - ale warunkiem koniecznym jest po prostu rezygnacja z tego euro, które zapycha dziurę w rachunku ekonomicznym wykrzykując: "dotacja". Czy naprawdę nic się nie nauczyliśmy słysząc hasła: "promocja" lub "za darmo"? Czym się od tego różni hasło: "pozyskaj środki zewnętrzne"?



4 komentarze:

  1. Z Nowości:
    http://magazyn.7dni.pl/318877,Miliardy-dla-Kujawsko-Pomorskiego.html
    http://magazyn.7dni.pl/317440,Regionalne-koleje-dwoch-predkosci.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Napiszę tak:
    Nie oszukujmy się, gdyby nie dotacje unijne w ostatnich latach, wiele rzeczy (potrzebnych) by w tym kraju nie powstało. Niestety, złe jest to, że powstało znacznie więcej rzeczy niepotrzebnych (patrz Toruń).
    Dotacje są fajne, ale teoretycznie. Praktycznie najbardziej na dotacjach zarabiają banki (nieważne czy polskie, czy inne), bo do każdej dotacji samorząd musi dołożyć tzw. wkład własny. A że nasze samorządny biedne jak mysz kościelna rozpoczęło sie wielkie branie kredytów. Na tym zarobią przede wszystkim banki.
    Dalej - dzięki UE powstało wiele niepotrzebnych rzeczy, do których będą dokładały kolejne pokolenia, na utrzymanie których może zabraknąć pieniędzy. I co wtedy? No banki :) Bo ile można podwyższać podatki.
    Poza tym gdzieś kiedyś czytałem, że z każdych 4 euro przyznanych w ramach dotacji Polsce, jedno euro wracało do Niemiec.... Pomnóżmy teraz te miliony, które dostaliśmy i dostaniemy...?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "z każdym 4 euro przyznanych w ramach dotacji jedno euro wracało do Niemiec" - no ale zobacz jak to jest w Toruniu. Do każdego przyznanego nam euro dodajemy drugie jako wkład własny. I wydajemy na kontrakty budowlane. Cała kasa trafia do spółek takich jak: Strabag, Budimex, Skanska, w najlepszym razie Bielczyny, Alstal czy Pesa. Jakie toruńskie firmy zyskały na gigantycznym wzroście zadłużenia aby te kontrakty zrealizować? Żadne. Może Fijałkowski, ale to remont dworca pkp za 40 mln zł. A sala koncertowa, hala sportowa i most to 1 mld zł.

      Usuń
    2. Tak, kasa trafia do firm budowlanych, co do tego nie ma wątpliwości. Tyle tylko, że pewnie tak jest, iż np materiał kupowany przez te firmy do budowania w jakiejś części pochodzi właśnie z Niemiec, więc tu chodzi o to, że na tej zasadzie 1 euro na 4 przyznane wraca do NIemiec.

      Usuń