Na 3 osobową rodzinę przypadają więc rocznie wydatki w kwocie ponad 5 tys zł, zaś rodzina 4 osobowa wydaje blisko 7 tys zł na tzw. "inwestycje". Podkreślam: to są Wasze wydatki roczne.
Część z tych wydatków stanowią środki europejskie. Załóżmy więc, że rocznie 3 osobowa rodzina wyda na owe "inwestycje" ponad 3 tys zł z własnych dochodów, a rodzina 4 osobowa ponad 4 tys zł.
Jest dużo gorzej, bo Zaleski nie wydaje kasy, którą uzbieraliśmy, ale zaciąga kredyty. Wygląda to w ten sposób, że pan prezydent idzie do banku, a bank sprawdza jakie mieszkańcy Torunia mają dochody i ile jeszcze można im kredytu dać. Mają zdolność kredytową? Mają. Więc prezydent pod wasze dochody zaciąga kredyty. Kredyt istniejący spłaca zaciągając kolejny.
Większość środków uzyskanych z kredytów i przeznaczonych na inwestycje wydajemy na miejskie drogi, co jest moim zdaniem przejawem potwornej wręcz niegospodarności. Nie trudno policzyć dlaczego.
* * *
Rocznie gospodarstwo domowe wydaje na "inwestycje" co najmniej 3-4 tys zł w zależności od liczby dzieci. Z tego na drogi wydajemy większość, powiedzmy ok 2-3 tys zł (naprawdę nie mam czasu robić szczegółowych zestawień, jeśli się mylę będę wdzięczny za informacje).
Na paliwo do jeżdżenia po mieście wydajecie pewnie co najmniej 200-300 zł, czyli ok 2.3 - 3.5 tys zł. Litr benzyny (czy gazu) nie kosztuje nas więc 2.5-5.5 zł, tylko raczej 5-10 zł jeśli doliczymy do niego koszty "inwestycji" w budowę dróg. Zakładam, że ludzie mający bardziej ekonomiczny samochod (np. na gaz) po prostu więcej jeżdżą, ale wszyscy kierowcy zostawiają na toruńskich drogach co najmniej 200-300 zł miesięcznie.
Dojeżdżanie autem po mieście kosztuje nas więc rocznie co najmniej 6 tys zł, w tym ok 3 tys zł na paliwo do jazdy po mieście i 3 tys zł na drogowe inwestycje. Przeciętne toruńskie gospodarstwo domowe wydaje co najmniej 500 zł miesięcznie na poruszanie się po mieście samochodem.
* * *
Załóżmy, że wszystkie rodziny kupują bilet miesięczny płacą po 100 zł normalny i 50 zł ulgowy. Wówczas miejski transport kosztuje rodzinę ok 250-300 zł, tyle co wydatki na paliwo. Oszczędzamy na budowie dróg. Policzyliśmy, że dziś wkład własny w drogowe inwestycje sponsorowane przez Unię kosztuje przeciętną toruńską rodzinę ponad 200 zł. Gdybyśmy jeździli komunikacją zbiorową moglibyśmy wydawać na drogi, parkingi, sygnalizację świetlną, wiadukty, estakady i tunele o połowę mniej, a więc jakieś 100 zł miesięcznie. Ratujemy więc co najmniej stówkę miesięcznie w domowym budżecie, co daje 1200 zł rocznie. Przyda się na wakacje.
Na co byśmy wtedy wydawali środki europejskie, który są nam przekazywane? Przecież mamy komunikację zbiorową która się sama finansuje: każda toruńska rodzina wydaje na bilety 250 zł, co składa się na budżet MZK na poziomie ponad 120 mln zł rocznie (o ile dobrze pamiętam wynosi on teraz mniej więcej 55-60 mln zł, w tym ponad 10 mln zł dotacji).
Może powinniśmy tę kasę z Unii wydać w części na podniesienie jakości transportu zbiorowego z bardzo dobrej na wyśmienitą. A może powinniśmy poszukać celu gospodarczego czy społecznego do którego chcemy jako miasto dążyć w długim okresie?
Zamiast przodować w rankingu Wspólnoty pod względem "inwestycji" powinniśmy znaleźć się na jego szarym końcu. Jest zasadnicza różnica między inwestycją, a drogową inwestycją.
* * *
Idziemy w drugą stronę: zaciągamy kredyty na budowę dróg, w efekcie robią się na nich ciągle korki a samochodów przybywa, bo nie stać nas na komunikację zbiorową. To daje pretekst bezmyślnej władzy samorządowej do pakowania kolejnych setek milionów w drogi by korki zniknęły. Żyjemy obietnicami, że "jak tylko dokończymy budowę" arterii korki znikną, albo że "już za 20 lat powstanie wiadukt na skrzyżowaniu Grudziądzkiej i Średnicowej", który już dziś korkuje miasto na osi północ południe.
To właśnie przez budowę dróg w mieście nie stać nas na remont dachu kamienicy we wspólnocie czy klatki schodowej w domku jednorodzinnym, nie mamy pieniędzy na zajęcia dodatkowe dla dzieci, a samorządu nie stać na budowę żłobków czy przedszkoli bądź opłacanie opiekunek dla dzieci ludziom, którzy mają niskie dochody.
Najśmieszniejsze jest to, że w Toruniu uznaje się wydatki drogowe za najbardziej rozwojowe. Tymczasem one właśnie rozwój hamują. Rozpędzamy się od światła do światła, od znaku do znaku, od korka do korka... I przez tę chwilę gdy samochód przyspiesza wydaje nam się, że się rozwijamy, podczas gdy za chwilę musimy zahamować.
Jak komunikacja publiczna może być tania gdy tyle kasy ładuje się drogi? Im więcej dróg i parkingów tym mniej pasażerów MZK. Ograniczenie inwestycji w transport zbiorowy podnosi koszty eksploatacyjne MZK, a promowanie jeżdżenia samochodem zmniejsza przychody miejskich przewoźników, co kończy się najpierw podnoszeniem cen biletów a następnie wysokim poziomem dotacji, gdy klient ucieka bo jazda własna samochodem nie jest istotnie droższa niż MZK. Jak ma nie uciekać, gdy przejazd po Toruniu z przesiadką kosztuje 5.6 zł, czyli tyle ile 1 litr benzyny za który można przejechać autem 15 km (a na gazie dałoby radę z 25 km)? MZK przestaje się opłacać nawet na bilecie miesięcznym biorąc pod uwagę to, że komunikacja miejska nie ma pierwszeństwa przejazdu na skrzyżowaniu - zwłaszcza tramwaj.
W rankingu niegospodarności w Toruniu numerem 1 są wydatki na drogi. To najbardziej nierozwojowy wydatek w mieście. A jednocześnie wmawia się nam, że w Toruniu drogi są synonimem rozwoju.
* * *
Jestem pewien że przy optymalizacji wydatków na transport w mieście a więc odejściu od budowy dróg i nastawieniu się wyłącznie na promocję transportu publicznego oraz inwestycje w transport zbiorowy bylibyśmy w stanie sięgnąć po fundusze europejskie i zaoszczędzić ok 2.5 tys zł rocznie w naszym budżecie. To bardzo duże pieniądze. Oszczędności pojawiałyby się zarówno w budżecie miasta jak i w budżetach domowych, choć tak naprawdę w obu są ulokowane nasze pieniądze więc różnica nie powinna być przez władzę samorządową tak wyolbrzymiana. To mieszkańcy Torunia spłacają dług zaciągany przez prezydenta, tak jak spłacamy własne kredyty mieszkaniowe i konsumpcyjne.
Źródłem naszych oszczędności może być rezygnacja z budowy nowych dróg i skupienie się na modernizacji istniejących w taki sposób, aby zapewnić na nich pierwszeństwo dla transportu zbiorowego (buspasy, pierwszeństwo na skrzyżowaniach).
Źródłem naszych oszczędności może być rezygnacja z budowy nowych dróg i skupienie się na modernizacji istniejących w taki sposób, aby zapewnić na nich pierwszeństwo dla transportu zbiorowego (buspasy, pierwszeństwo na skrzyżowaniach).
Okazałoby się wtedy, że tramwaje i autobusy mogą jeździć co 5 min. w każdy rejon miasta - niemal pod klatkę, a parkingi w centrum są niepotrzebne i można je inaczej zagospodarować.
Do takiej wizji dorosły społeczeństwa europejskie, które wiedzą, że inwestycja w budowę dróg w mieście jest zabójcza dla gospodarki i kieszeni obywateli. To najbardziej nieracjonalny i nierozwojowy wydatek, to jest pieniądz który wyrzucamy w błoto.
Przecież mając dodatkowe 2-3 tys zł rocznie w kieszeni mogę już myśleć o kupnie nowego auta na kredyt. Będę nim jeździł na wakacje z rodziną, w góry, nad morze. Nie co dzień, ale raz na jakiś czas. Nic dziwnego, że Niemców stać na to, aby mieć zadbane auta z niskim przebiegiem i zmieniać je na nowe co parę lat: po prostu nie jeżdżą nimi po mieście.
Mieszkańcy Torunia wstają, myją zęby, jedzą śniadanie, piją kawę i...siadają za kółkiem. Życie w Toruniu zaczyna się na drodze. Zmieńmy to. Wszyscy będziemy bogatsi o parę tysięcy rocznie jeśli odejdziemy od budowy dróg, węzłów, świateł, stawiania znaków...
Unia Europejska daje nam pieniądze na drogi ale nie zachęca nas do tych inwestycji. Europejczycy patrzą jak wpędzamy się w długi goniąc własny ogon: na chwilę dodajemy gazu by znów stanąć w korku.
W Toruniu mamy ponad 428 aut na 1000 mieszkańców. Średni wiek auta w Polsce to ponad 17 lat! Tymczasem w Berlinie liczba samochodów na 1000 mieszkańców spadła z 360 na 318.
Schemat wygląda w ten sposób: niemiecki szrot trafia do Polski i obciąża nasze kieszenie nie tylko wydatkami na paliwo ale przede wszystkim wydatkami na drogi, parkingi, węzły, znaki, światła. W efekcie nie stać na na komunikację zbiorową bo spadają wpływy z biletów i dotacja do komunikacji publicznej zamiast na inwestycje trafia na eksploatację i bieżące utrzymanie.
Tymczasem Niemcy mają więcej kasy w portfelu, mogą sobie kupić nowe auto: zamiast brać na kredyt "inwestycje drogowe" kupują na kredyt samochód. A jednocześnie mogą wsiąść do wygodnych tramwajów, autobusów, metra czy kolei podmiejskiej, które poruszają się z dużą częstotliwością.
(Nawiasem mówiąc, skoro nasze tory tramwajowe są w ruinie to czy te nowe tramwaje nie będą wiecznie kursowały objazdami lub stały w zajezdni "na czas remontu torowiska". Nie mamy nowoczesnej zajezdni i nie przeprowadziliśmy remontów torowiska, a dziś, gdy pierwsze nowe tramwaje trafiają do Torunia podejmowane s prowizoryczne działania na pl. Rapackiego i w kilku innych miejscach w których toru tramwajowe nigdy nie były remontowane).
* * *
Mieszkańcy Torunia wstają, myją zęby, jedzą śniadanie, piją kawę i...siadają za kółkiem. Życie w Toruniu zaczyna się na drodze. Zmieńmy to. Wszyscy będziemy bogatsi o parę tysięcy rocznie jeśli odejdziemy od budowy dróg, węzłów, świateł, stawiania znaków...
Unia Europejska daje nam pieniądze na drogi ale nie zachęca nas do tych inwestycji. Europejczycy patrzą jak wpędzamy się w długi goniąc własny ogon: na chwilę dodajemy gazu by znów stanąć w korku.
W Toruniu mamy ponad 428 aut na 1000 mieszkańców. Średni wiek auta w Polsce to ponad 17 lat! Tymczasem w Berlinie liczba samochodów na 1000 mieszkańców spadła z 360 na 318.
Schemat wygląda w ten sposób: niemiecki szrot trafia do Polski i obciąża nasze kieszenie nie tylko wydatkami na paliwo ale przede wszystkim wydatkami na drogi, parkingi, węzły, znaki, światła. W efekcie nie stać na na komunikację zbiorową bo spadają wpływy z biletów i dotacja do komunikacji publicznej zamiast na inwestycje trafia na eksploatację i bieżące utrzymanie.
Tymczasem Niemcy mają więcej kasy w portfelu, mogą sobie kupić nowe auto: zamiast brać na kredyt "inwestycje drogowe" kupują na kredyt samochód. A jednocześnie mogą wsiąść do wygodnych tramwajów, autobusów, metra czy kolei podmiejskiej, które poruszają się z dużą częstotliwością.
* * *
Na forum Gazety Wyborczej spod palców zwolenników Zaleskiego wychodzą następujące sformułowania: "to co, wystrzelać kierowców?". Inni dumnie twierdzą, że jeżdżą i się nie wstydzą.
Jest tylko jedno rozwiązanie: zostawić was w korkach, które tworzycie. Zabrać wam miejsca parkingowe, zwęzić jezdnie. Wstawiać zakazy zatrzymywania się, ustawiać słupki na chodnikach (nie wiem czemu mamy ich w Toruniu tak mało). Zamknąć Starówkę dla ruchu aut, zamknąć Bulwar - następnie wynająć agencję Krzysztofa Kononowicza do przeprowadzenia akcji informującej kierowców o przyczynach tych decyzji - likwidować infrastrukturę drogową, która jest takim obciążeniem dla naszych kieszeni. Najpierw należałoby zakupić drugie tyle autobusów i tramwajów.
(Nawiasem mówiąc, skoro nasze tory tramwajowe są w ruinie to czy te nowe tramwaje nie będą wiecznie kursowały objazdami lub stały w zajezdni "na czas remontu torowiska". Nie mamy nowoczesnej zajezdni i nie przeprowadziliśmy remontów torowiska, a dziś, gdy pierwsze nowe tramwaje trafiają do Torunia podejmowane s prowizoryczne działania na pl. Rapackiego i w kilku innych miejscach w których toru tramwajowe nigdy nie były remontowane).
* * *
Michał Zaleski z nadzieją czeka, aż trasa średnicowa zapełni się samochodami. Mi to wystarcza, żeby wyrobić sobie zdanie o umiejętności rozwiązywania miejskich problemów przez tego pana.
Jeśli chcemy mieć silną gospodarkę musimy dążyć do tego, aby w kieszeni mieszkańców zostawało jak najwięcej pieniędzy. Jeśli ludzie wolą puszczać kasę z dymem z rury wydechowej lub topić banknoty w asfalcie to chyba lepiej podnieść im podatki i dochody przekazać tym, których nie stać np. na wakacyjny wyjazd dla dzieci nad morze.
Zaoszczędzimy pieniądze na "inwestycjach" ale też na benzynie: 97% ropy sprowadzamy z zagranicy, głównie z Rosji zasilając nie tylko fortuny rosyjskich oligarchów ale także finansując wydatki zbrojeniowe naszego groźnego sąsiada, który ostentacyjnie okazuje nam wrogość. Wsiadając do auta dajemy Putinowi pieniądze na broń która każdej chwili może być użyta przeciwko nam.
Oszczędzając na benzynie i drogowych inwestycjach znajdziemy środki na naprawdę komfortową i tanią komunikację zbiorową. Bilet będzie tani a warunki w pojazdach i na przystankach będą na poziomie europejskim. Dzięki temu będziemy miastem przyjaznym turystom.
Auta znikną ze Starówki dzięki czemu wiele uliczek po raz pierwszy pojawi się na fotografiach bez samochodów. Być może uda nam się wprowadzić na Stare Miasto transport zbiorowy tak jak to się dzieje we Francji.
Zdaje się, że jedynie budżet państwa ucierpiałby z powodu spadku przychodów z akcyzy i VAT za paliwo, ale poprawiłyby się warunki życia w centrum miast i środowisko naturalne.
OdpowiedzUsuńW Paryżu smog był niedawno tak duży że władze miasta zezwalały jednego dnia na poruszanie się samochodów z rejestracjami zaczynającymi albo od cyfry parzystej, albo nieparzystej. Doprowadzenie do tego stanu było pewnie częścią jakiegoś planu "inwestycji".
Można polemizować, że nigdy nie uda się sprawić, że wszyscy kupią bilety miesięczne. To prawda, ale mitem jest to, że można uciec od płacenia za komunikację zbiorową - przecież jest dotowana.
Jak można mieć gospodarkę wytwarzającą konkurencyjny na rynkach międzynarodowych produkt gdy koszty dojazdu do pracy w celu jego wytworzenia są wyższe niż u konkurencji? :)
OdpowiedzUsuńPrawie cała produkcja przemysłowa zlokalizowana jest w miastach. Przez korki rosną koszty produkcji, spadają relatywne dochody, gospodarka staje się mało konkurencyjna na świecie.
Jednocześnie polityka państwa i polityka europejska wyznacza prowadzi poprzez system zachęt takich jak dotację do zwiększania nakładów na realizację projektów które okazują się nieskuteczne i jeszcze podnoszą koszty transportu.
Miasto które swoje zasoby pracy "inwestuje" w korki na drogach nie będzie konkurencyjne na świecie.